Już 21 lipca 2017 r. oficjalna premiera najnowszej książki Konrada T. Lewandowskiego Bezsilność i zemsta prawdy. Przewodas zaprasza nas na fascynującą podróż po stu ostatnich latach cywilizacji Zachodu. W prezentowanym tutaj rozdziale tłumaczy, dlaczego wszystkie jej ostatnie bolączki wzięły się z rzezi Verdun. Zapraszam do lektury!
Piszę te słowa w lutym 2016 roku. Akurat kilka dni temu minęła setna rocznica rozpoczęcia bitwy pod Verdun, rozegranej podczas pierwszej wojny światowej. Nie jest to tylko przypadkowa ciekawostka. Uważam to zdarzenie za źródło wielkiego trendu społecznego, który przeobraził Europę w ciągu minionego stulecia. To, co stało się wtedy, jest wciąż aktualne; konsekwencje nadal trwają i działają.

Bitwa pod Verdun w 1916 roku, jest jedyna w swoim rodzaju w historii wojskowości; trzeba mieć poważne wątpliwości, czy w ogóle można ją nazwać bitwą. W istocie pod Verdun zorganizowano przemysłową instalację do zabijania ludzi, którą można porównać z komorami gazowymi. Żołnierzy obu stron wprowadzano setkami tysięcy na plac o wymiarach mniej więcej 10 x 3 km, po czym nakrywano ich ogniem artylerii, a następnie tę procedurę wielokrotnie powtarzano. Zwłoki poległych, których nie udało się zebrać, były kawałkowane, mielone i rozrzucane podczas kolejnych nawał artyleryjskich. Ostatecznie obie strony nie zdołały doliczyć się 150 tysięcy ludzi, których w tych warunkach dosłownie pochłonęła ziemia.
Podczas walk trwających od lutego do grudnia 1916 obronę przełamywano głównie ogniem artylerii, jak również ogniem dział odpierano ataki. Obie strony wystrzeliły 36 milionów pocisków artyleryjskich. Zarówno atakujący, jak i obrońcy często ginęli w ogóle nie widząc przeciwnika i nie robiąc użytku ze swoich karabinów. Kontynuowano wzajemne wyniszczanie, czekając, kto pierwszy się załamie.
Niepojęte jest, że obie strony godziły się na to i uważały taktykę masowej eksterminacji swoich obywateli za właściwą. W praktyce, pod Verdun obywatelstwo francuskie lub niemieckie stało się wyrokiem śmierci. Oczekiwano, że z racji posiadania przynależności narodowej obowiązkiem żołnierzy jest godzić się na ich masowe zabijanie metodami przemysłowymi. W imię patriotyzmu, bez wyroku sądu wysyłano uczciwych ludzi na rzeź, której szanse przeżycia były minimalne. Ich winą było tylko to, że urodzili się obywatelami Francji lub Niemiec.
Pod Verdun nie walczono w znanym z historii sztuki wojennej znaczeniu słowa „walka”, a w każdym razie walka w takim rozumieniu stanowiła margines tego, co się tam działo. Kiedy nie widać wroga, osobiste męstwo i wyszkolenie żołnierza przestają mieć znaczenie. O przeżyciu decydował ślepy traf, bo pocisk artyleryjski nie wpadł akurat do okopu, w którym szczęśliwiec był. Chwała z prostego łutu szczęścia też nie wynika zbyt wielka.
Żołnierzy obu stron posyłano zatem nie do walki, lecz na ubój. Ich głównym przeznaczeniem było dać się zamordować. W jakim właściwie celu? Do tej pory nie jest to całkiem jasne. Prestiż państwa, systemu władzy – to najbardziej prawdopodobny powód, da którego obie strony wykazały całkowitą pogardę dla wartości ludzkiego życia, człowieczeństwa oraz praw obywatelskich. Całkowicie zawiodła także moralność chrześcijańska, która najpierw przymknęła oczy na Verdun, a potem na Holokaust.
Bitwa pod Verdun radykalnie i nie bez podstaw zdeprecjonowała pojęcia patriotyzmu oraz wartości narodowe i chrześcijańskie. Spowodowała, że Francuzi stali się społeczeństwem patologicznych pacyfistów. U Niemców ten efekt wystąpił dopiero po drugiej wojnie światowej, ponieważ w przeciwieństwie do Francuzów nie stosowali oni pod Verdun rotacji walczących oddziałów, tylko je bez przerwy uzupełniali, skutkiem czego żołnierze zdemoralizowani realiami tej bitwy systematycznie ginęli i nie zostało potem dość wielu, by wywrzeć społeczny wpływ. Tylko 10% niemieckich weteranów pierwszej wojny doświadczyło traumy Verdun i aż 86% francuskich. Zdemoralizowani Francuzi po zluzowaniu ich oddziałów spod Verdun, przenosili swój defetyzm na inne odcinki frontu, a po wojnie trwale zainfekowali kapitulanctwem całe francuskie społeczeństwo.

Patologicznie rozumiany patriotyzm, w stylu „jesteś Francuzem, więc daj się zabić”, doprowadził do równie patologicznego pacyfizmu, który definitywnie odebrał Francuzom wolę walki i przetrwania, co ujawniło się podczas drugiej wojny światowej i jest widoczne teraz, w postaci ich bezradności wobec inwazji islamu.
Patriotyzm nie jest wartością absolutną, ma swoje granice, których przekroczenie powoduje jego unieważnienie oraz zupełny zanik uczuć narodowych i głęboki kryzys moralny. Lekarstwem na ten kryzys nie może być powrót do jakichkolwiek korzeni, ponieważ w 1916 roku zawiodły właśnie korzenie – wyrodziły się cnoty moralne, narodowe i obywatelskie. W tej bitwie skompromitowała się cywilizacja białego człowieka, straciła ona moralną rację bytu i okazała się tworem letalnym. Tożsamość europejska została naznaczona wciąż niezabliźnioną raną, uniemożliwiającą jej odbudowę w jakiejkolwiek dawnej postaci. Wszelka tradycja przestała być adekwatna do europejskiej rzeczywistości. Po stu latach widać to coraz wyraźniej. Przeciwskuteczny okazał się też eksperyment z ideologią liberalną, ufundowaną na sprzeciwie antywojennym i antynacjonalistycznym, ponieważ w efekcie nieludzkie barbarzyństwo ślepego nacjonalizmu zostało zastąpione nieludzkim barbarzyństwem wojującego islamu.
Patriotyzm, moralność i religię trzeba w Europie zbudować od nowa.
To są wciąż aktualne skutki Verdun.
Fenomen tej bitwy intrygował mnie już jako nastolatka. Zawsze czułem, że kryje się tu coś więcej, niż to ujmują suche opisy encyklopedyczne. Pamiętam, w szkole średniej liczyłem makabryczne „współczynniki zatrupienia terenu”: wychodziło mi miejscami 75 kilogramów ludzkiego mięsa na metr kwadratowy, czym imponowałem kolegom i przyjaciołom. Nadal jednak nie rozumiałem, w czym rzecz. Przez kolejne dziesięciolecia skwapliwie czytałem, co się dało, oglądałem filmy i nadal czułem, że jest w Verdun jakaś tajemnica, której nie potrafię przeniknąć, a frazesy „bitwa materiałowa” i „bitwa na wyczerpanie” niczego w istocie nie tłumaczą. Informacja, że „zrodziła sprzeciw przeciwko wojnie” też jawiła się tylko półprawdą. Bo niby tak, ale co to właściwie oznacza?
Dopiero teraz w setną rocznicę tej bitwy, samemu kończąc lat pięćdziesiąt, tknięty kolejnym impulsem intuicji spędziłem noc przeglądając na Google fotografie z 1916 roku. Efektem była zamieszczona powyżej krótka analiza, w której wreszcie dało się uchwycić sedno sprawy, a mianowicie – że to nie jest przeszłość!
Potwór Verdun wciąż żyje i pożera naszą cywilizację jak rak. Wydaje nas na łup barbarzyńców. Giniemy nadal, tylko już nie od pocisków artyleryjskich, lecz wymieramy ponieważ zabrakło nam woli życia, która tam wtedy wyciekła i wsiąkła w zrytą ziemię. Przemijamy bezpotomnie i bezpłodnie, zarówno w sensie biologicznym jak i intelektualnym, bo nie potrafimy już przekonać samych siebie, że przyszłość Europy ma sens. Nie potrafimy postawić sobie wyzwań, uciekamy w wygodny, samobójczy hedonizm, po którym zostają tylko urny z prochami, których nikt nie odbiera z krematorium, jak bywa w Szwecji.
To pod Verdun zaczęła się historia Państwa Islamskiego i kryzys napływu imigrantów. Tam począł się toksyczny feminizm, nihilizm LGBT i rak politycznej poprawności, wynikające ze wstrętu Europejczyków do samych siebie, a ten z kolei wynikł stąd, że pod Verdun wszelka wiara straciła sens. Stąd laicyzacja Zachodu, nieuchronnie przychodząca również do Polski.
Ta historia pokazuje, jak ważny jest mit, opowieść adekwatna do sytuacji, o której mówi. Verdun takiego mitu dotąd nie miało. Owszem, wiele o tej bitwie napisano i pisze się nadal. Publikacje te zawierają istotne informacje oraz przesłanki, ale są one rozproszone i podporządkowane narracji liberalnej, przesiąkniętej myśleniem życzeniowym. Dominuje naiwne przekonanie, że Verdun to okrutna przeszłość, która nie może się powtórzyć. Tymczasem trudno tu mówić o powtarzaniu, skoro Verdun ciągle trwa! Uruchomiony wtedy niszczycielski proces kulturowy, który wciąż dzieje się w naszych głowach, niczym padające kolejno kostki domina, paraliżując naszą pewność siebie, kwestionując tożsamość, odbierając wiarę we własne siły i sens życia.
Konsekwencje Verdun najpierw rozlały się na Francję, potem Anglię, Niemcy i pozostałe kraje Europy, nawet te niedotknięte bezpośrednio skutkami pierwszej wojny światowej, jak państwa skandynawskie. Kontynent europejski i całą cywilizację Zachodu w ciągu stulecia zalała toksyczna ideologia, której źródłem było ludobójstwo pod Verdun.
W trakcie trwania tej pseudo-bitwy mówiono o niej tradycyjnym stylu, tak jak o innych wielkich bitwach rozegranych w minionych epokach. Jak kiedyś wołano: „on les aura!”, „ils ne passeront pas!”, czyli „dorwiemy ich!”, „nie przejdą!”. Próbowano jak zwykle sławić żołnierskie męstwo, a potem fetować odniesione zwycięstwo. Owszem, mówiono też „młyn do mielenia ludzi”, ale to na marginesie tej pierwszej narracji, podczas gdy proporcje były w istocie odwrotne. Pod Verdun funkcjonowała przede wszystkim maszynka do ludzkiego mięsa; męstwo stanowiło kwiatek do kożucha, a rzekome francuskie zwycięstwo w istocie było klęską. Niemcy zrobili tam dokładnie to co sobie zaplanowali, tzn. wykrwawili „armię jedynaków” i złamali francuskie morale, tylko sami też ponieśli tak duże straty, że nie byli w stanie wykorzystać tego sukcesu od razu. Zrobili to dopiero 24 lata później.
Przez całe dwudziestolecie międzywojenne nikt nie zdawał sobie sprawy, jak głęboką raną było Verdun i że ta rana wciąż się jątrzy. Podkreślano rzekome zwycięstwo, mówiono, że na polach Verdun nastąpiło „odrodzenie napoleońskiego ducha Francji”. I wszyscy to wierzyli. Zabrakło prawidłowego mitu, opisującego istotę rzeczy. Fakt, że prawda była inna, że za parawanem oficjalnej, życzeniowej narracji zachodziły procesy społeczne groźne i nienazwane, wyszedł na jaw podczas drugiej światowej, kiedy Francja została rzucona na kolana w ciągu miesiąca, a Verdun tym razem zdobyto z marszu.
Ofiarą tej złudnej wiary padła również Polska, polegając w 1939 roku na sojuszu z Francją, nie dostrzegając moralnego kalectwa tego kraju, błędnie sądząc, że ten sprzymierzeniec jest zdolny dotrzymać warunków umowy. Tymczasem u progu drugiej wojny światowej Francuzi nie byli już tym narodem, o którym wszyscy sądzili, że jest. Wśród polityków bodaj jeden Hitler wykazał się mroczną intuicją, słusznie przewidując, że Francja i Anglia nie przybędą Polsce z pomocą.
Po polskiej stronie ten scenariusz wydarzeń opisał w czerwcu 1939 roku, publicysta Władysław Studnicki, jednak natychmiast rozprawiła się z nim cenzura, co dostarcza nam kolejnego przykładu bezsilności prawdy, zwłaszcza wobec polityki.
Trzeba tu jeszcze odnieść się do Anglii i bitwy nad Sommą, którą nazywa się czasem „brytyjskim Verdun”. Mimo że straty w ludziach były tam nawet wyższe niż pod Verdun, uważam to porównanie za nietrafne. Nad Sommą miała jednak miejsce bitwa w tradycyjnym stylu, choć na dużą skalę. Słynna masakra młodych ochotników generała Haiga była skutkiem błędu w sztuce wojennej, a nie zaplanowanej eksterminacji. Bitwa nad Sommą była normalną bitwą, choć dużą, masakra pod Verdun bitwą była tylko z pozoru. Ofiary Sommy można złożyć na karb złego dowodzenia, które mogło być lepsze, zatem wyciągnięcie wniosków na przyszłość załatwiłoby sprawę. Pod Verdun żadnego taktycznego błędu nie popełniono, zbrodnią była tu sama strategia, z wyrachowaniem zaplanowana i zrealizowana. Gdyby Sommy nie poprzedziło Verdun, winnym nadmiernych strat byłby tylko generał Haig i jego osobista nieudolność, a nie patologia w skali całej cywilizacji Zachodu. Sam szok znad Sommy nie miałby większych skutków kulturowych. Tymczasem trauma Sommy uwrażliwiła społeczeństwo brytyjskie na destrukcyjny proces kulturowy zapoczątkowany pod Verdun i utorowała mu drogę do umysłów Anglików, którzy też stali się patologicznymi pacyfistami jak Francuzi, co w konsekwencji oznaczało zmierzch Imperium Brytyjskiego. Główną tego przyczyną były jednak skutki Verdun; Somma była tu tylko czynnikiem sprzyjającym i pomocniczym.

Źródłem zła jest więc Verdun. Stąd wypłynęła ślepa na wszelkie realia, bezkompromisowa narracja antywojenna, a po niej krytyka tradycji chrześcijańskiej i narodowej, z których powstała współczesna ideologia liberalna, całkowicie odrzucająca te wartości oraz ślepa na fakt, że natura nie znosi próżni. Schizofreniczna sytuacja, w której istnieje przyzwolenie na dowolne szkalowanie chrześcijaństwa, a krytyka islamu nazywana jest „islamofobią”, jest też skutkiem Verdun.
Jeśli biali ludzie wyrzekną się swojej dumy, zastąpi ją duma ludzi czarnych lub oliwkowych. Kłopot polega tym, że po Verdun biali ludzie w istocie nie mają z czego być dumni. Dlatego teraz przepraszają, że żyją i schodzą ze sceny dziejów. Zsuwanie się po równi pochyłej w kierunku niebytu wciąż trwa.
Teraz ten proces destrukcji dotarł do Polski. Początkowo byliśmy na niego odporni, z tego powodu, że Polska była niewątpliwym beneficjentem pierwszej wojny światowej, która pozwoliła naszemu państwu odzyskać niepodległy byt. Korzyści przeważały więc nad stratami i niewielkie znaczenie społeczne miał fakt, że Polacy wcieleni do armii zaborców walczyli po obu stronach frontu, także pod Verdun. Wiarę we własne siły oraz dumę narodową podbudowała też zwycięska wojna 1920 roku. W dwudziestoleciu międzywojennym byliśmy więc społeczeństwem zwycięzców, impregnowanym na wszelki defetyzm. Druga wojna światowa przekreśliła te sukcesy. Polska straciła elity, klasę średnią, inteligencję. Staliśmy się społeczeństwem chłopskim w swej zasadniczej mentalności, z reliktami inteligencji przypominającymi rodzynki w placku ziemniaczanym.
Jednak w czasach PRL mogliśmy jeszcze dowartościowywać się moralną wyższością płynącą z wielkości poniesionych poświęceń. Naród dumnych zwycięzców stał się narodem dumnych ofiar, ale wciąż jeszcze Polacy byli z siebie dumni. Zwycięstwa militarne zastąpione zostały przez zwycięstwa moralne dokonywane pod przewodnictwem kardynała Stefana Wyszyńskiego i Jana Pawła II. Komunistyczna propaganda zaś – cokolwiek by o niej nie mówić – polską dumę też na swój sposób podtrzymywała. Komunistyczne rządy nie poddawały nas bezustannej pedagogice wstydu, sugerując wciąż, że jesteśmy mali, głupi, źli i powinniśmy za wszystko wszystkich przepraszać.
Dopiero po 1989 roku dotarła do Polski toksyczna ideologia poczęta pod Verdun, zatruwając jednakowo postsolidarnościowe i postkomunistyczne elity. Reakcja na tę intoksykację w postaci ruchu Radia Maryja oraz rządów Prawa i Sprawiedliwości – kto wie, czy nie jest gorsza od choroby. Zaproponowano nam bowiem powrót do korzeni, które nie zdały egzaminu pod Verdun oraz do przestarzałej tożsamości narodowej. Przerażająca jest umysłowa pustota tego ruchu i jego niezdolność do wszelkiej rzeczowej dyskusji. Z drugiej strony mamy ideologie oportunistyczne, żerujące na osłabionej tkance społecznej – feminizm, dekonstruktywizm filozoficzny, liberalizm obyczajowy, w oczywisty sposób prowadzące do samozagłady. Za sto lat z elokwentnych liberałów, wygłaszających jedynie słuszne hasła, z całkowitą pewnością siebie nawet kurz nie zostanie!
Pozytywnej alternatywy brak.
Oczywiście, jeśli mamy przetrwać alternatywa musi się znaleźć. Jej poszukiwaniom poświęcam tę książkę i z góry mówię, że nie wiem jaki będzie ich wynik. Nie piszę jej pod tezę. Jakieś przemyślenia, co należy zrobić, mam. Jednak mam również wątpliwości, czy nie jest to moje myślenie życzeniowe. Zanim spróbuję cokolwiek zaproponować, musimy tu jeszcze rozważyć szereg istotnych kwestii.

Podsumowując sprawę Verdun, należy stwierdzić, że dotychczas przywiązywano do tego zdarzenia zbyt małą wagę. Opowiadano o tej bitwie w kategoriach ponurej ciekawostki, nie doceniając aktualności jej długofalowych skutków. Nie zdawano sobie sprawy, że są one aż takie wielkie. Owszem, zauważano, że szok Verdun przyczynił się do rozpowszechnienia postaw antywojennych, ale nie dostrzegano skali i rozległości kryzysu cywilizacyjnego, który stamtąd zaczął się rozprzestrzeniać i postępuje nadal.
Oprócz patologicznego pacyfizmu należy jeszcze zwrócić uwagę na drugą stronę tego medalu, czyli okrutne tchórzostwo. Po obu wojnach światowych Francuzi i Anglicy oprócz umacniania ideologii antywojennej (czego jednym z efektów jest projekt Unii Europejskiej) szukali również sposobów dowartościowania nadszarpniętej dumy narodowej w konfliktach ze znacznie słabszymi od nich przeciwnikami, z którymi wojna nie niosła aż takiego ryzyka strat jak wojna z Niemcami. Mam zwłaszcza na myśli brudną francuską wojnę w Algierii i równie brudną angielską w Kenii. Oba mocarstwa zachowywały się tam wtedy tak jak naziści w Europie.
W obu przypadkach, przeciwko zdeterminowanym narodom afrykańskim walczącym o swoją niepodległość, stanęli tchórze niezdolni stawić czoła równorzędnemu przeciwnikowi, kompensujący swój brak pewności siebie okrucieństwem wobec słabszych, bezbronnych i jeńców. Zbędne, ale masowe stosowanie tortur przez Francuzów w Algierii oraz masowe barbarzyńskie represje w brytyjskich obozach koncentracyjnych na terenie Kenii wobec partyzantów Mau-Mau, stanowiły kolejny po Verdun krok w kierunku moralnego dna. Rozpasany sadyzm i nierozliczenie zbrodniarzy wojennych odarły Francję i Anglię z resztek honoru i dumy narodowej, wydając te kraje na łup ideologii liberalnych po roku 1968. Znów nie bez racji i powodu.
Wojny kolonialne zostały przegrane, gdyż zabrakło pewności własnych idei. Algierczycy, Kenijczycy, Hindusi, Wietnamczycy i inni mieli jej więcej. Tchórzliwi okrutnicy nie mieli żadnych szans w starciu z czystą potęgą moralną ruchu Mahatmy Gandhiego, ani żadnym innym przejawem świeżo rozbudzonej świadomości narodowej. To ludy kolorowe w drugiej połowie XX wieku odnalazły poczucie misji, zgubione przez cywilizację białego człowieka, co znalazło odzwierciedlenie w masowych ruchach antykolonialnych. Fakt, że narody Afryki i Indochin, oprócz pragnienia niepodległości, okazały się cywilizacyjnie i kulturowo nieprzygotowane do budowy nowoczesnych, sprawnych gospodarczo państw prawa – w połączeniu z upadkiem misji białego człowieka – jest porażką całej ludzkości w skali globu. Obie strony dawnych konfliktów wyzwoleńczych pogrążają się we wtórnym barbarzyństwie. Południe i Wschód w wyniku kulturalnej bezradności, północny zachód z powodu poczucia winy.
Nie można być dumnym, wielkodusznym i rycerskim, czując w głębi duszy palący wstyd. Efektem tego rozdarcia i braku pewności siebie będzie wściekłość oraz potrzeba odreagowania frustracji na słabszym. Tym można też tłumaczyć furię, z jaką zachodnie elity intelektualne, zwłaszcza francuskie, atakują Polskę za rzekomy współudział w Holokauście. Znów – tak jak w Algierze – jest to leczenie kompleksów przez nikczemnika znęcającego się na słabszym. Arogancja lewicowych francuskich intelektualistów to objaw tchórzliwego okrucieństwa. Francuski Ruch Narodowy nic jednak na to nie poradzi, nie rozwinie skrzydeł, bo wciąż ma u nogi kulę Verdun.
Na Zachodzie niezbędną pewność siebie wykazują jeszcze Amerykanie, dlatego to na USA opierał się europejski system bezpieczeństwa w czasach rywalizacji z ZSRR. Sama Europa nie jest w stanie przeciwstawić się nawet znacznie słabszej recydywie rosyjskiego imperializmu epoki Putina. Zamiast stawić czoła temu wyzwaniu, Angela Merkel popełnia spektakularne polityczne samobójstwo, najpierw wdając się w gorszący spór z Grecją, a potem zalewając Niemcy potopem pseudo-uchodźców. Najpierw Niemcy żałowały pieniędzy na Greków, po czym zaczęły wyrzucać je pełnymi garściami na armie darmozjadów z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu. Trudno się w tym dopatrzeć jakiejkolwiek logiki, chyba że samobójczej ekspiacji Niemców, którzy postanowili unicestwić się jako naród europejski. Wygląda na to, że dla Niemiec powtarza się sytuacja z pierwszej połowy XVII wieku, czyli tragedia wojny trzydziestoletniej, a Polsce pod koniec XXI wieku przyjdzie graniczyć na zachodzie ze spustoszonym gospodarczo i pogrążonym w pogrążonym chaosie krajem – jak w czasach wielkiego starcia cywilizacji katolickiej z protestancką.
Amerykański patriotyzm i wiara w siebie są niewątpliwie większe niż na zachodzie Europy, jednak i one, z pokolenia na pokolenie coraz bardziej ulegają ideologii liberalnej. Przegrana w Wietnamie podziałała na Amerykanów tak samo jak bitwa nad Sommą na Brytyjczyków – utorowała drogę ideologicznemu defetyzmowi spod Verdun. Obecna, jawnie przegrana wojna z islamskim terroryzmem ten proces jeszcze bardziej przyśpieszyła. Teraz już i Amerykanie nie chcą umierać za Gdańsk, więc jak przyjdzie co do czego, Polska zostanie sama z Obwodem Kaliningradzkim na głowie. Paradoksalnie więcej dla Polski zrobiła Arabia Saudyjska, niskimi cenami ropy pozbawiając Rosję środków na finansowanie polityki odbudowy imperium.
Ameryka to mimo wszystko zdrowy organizm, który stać na odruch obronny, jakim było zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich. Oby znaczyło ono kres epoki politycznej poprawności, czyli dominacji ideologii oportunistycznych. To jednak jeszcze nie jest przesądzone. Właśnie z powodu klątwy Verdun.
Kiedy uruchamiano Wielki Zderzacz Hadronów CERN pojawiły się obawy, że powstanie wtedy miniaturowa czarna dziura, która zacznie rosnąć i wciągnie Ziemię. Tymczasem prawdziwa europejska czarna dziura powstała znacznie wcześniej – pod Verdun, dokładnie 21 lutego 1916 roku. Po stu latach, widać jak wiele wessała i że wsysać dalej europejskiej kultury nie przestaje.
Jak do tego doszło?
Zrobiono to, ponieważ była taka możliwość. Istniała odpowiednia technika i zaplecze przemysłowe, po czym zaistniała potrzeba militarna, konieczna w opinii sztabowców, a więc rozpoczęto bitwę pod Verdun. Zrazu było to starcie jakich wiele, z wyraźnie określonym agresorem i obrońcą, bez wątpliwości, po czyjej stronie leży moralna racja, że najechana Francja prowadzi tu wojnę sprawiedliwą. Wkrótce jednak przestało to mieć znaczenie. Sprawy zaszły za daleko. Dynamika wydarzeń oraz ich konsekwencje wymknęły się spod kontroli i ten stan rzeczy trwa po dziś dzień.
Zabrakło hamulców kulturowych, w tym moralnych. Przeważyła prosta logika przyczynowo–skutkowa: rzecz była wykonalna, zaistniało przekonanie o konieczności wykonania, zatem stało się. Dokładnie ta sama logika zdarzeń stała za późniejszym o ćwierć wieku Holokaustem. Było to technicznie możliwe i chciano tego, a więc zrobiono.
Gdzie byli duchowni, do których należało powstrzymanie tych chorych pragnień i ambicji? Święcili armaty po obu stronach frontu pod Verdun. Tymczasem Francja i Niemcy powinny były zostać obłożone interdyktem, czyli zakazem sprawowania posługi kapłańskiej. Jeśli nie od razu, to na pewno w maju lub czerwcu 1916, kiedy ludobójcza apokalipsa pod Verdun sięgnęła zenitu. W przeszłości Kościół sięgał po interdykt z mniejszych powodów, wystarczył personalny konflikt papieża z jakimś władcą świeckim. Nawet gdyby na początku XX wieku ten kubeł zimnej wody nie poskutkował i nie zmienił praktyki militarnej i politycznej (w co jednak wątpię, gdyż byłby to naprawdę wielki, trzeźwiący szok moralny), to przynajmniej potem nie nastąpiłoby powszechne zwątpienie w misję Kościoła, a i późniejsza realizacja Holokaustu nie byłaby też taka łatwa. Tymczasem papież Benedykt XV poszedł na kompromis z realiami politycznymi, starał się zachować neutralność, co wobec jawnego ludobójstwa stanowiło postępowanie głęboko niemoralne. Potem to podejście skopiował Pius XII, który uratował kilka tysięcy Żydów za cenę przymknięcia oczu na mord kilku milionów, też metodami przemysłowymi.
Jeżeli ktoś myśli, że przesadzam, że Kościół nie mógł nic zrobić, przypomnę przełom pierwszego i drugiego tysiąclecia po Chrystusie, odnowę cluniacką i system zasad Pokoju i Rozejmu Bożego, które wypleniły w Europie plagę prywatnych wojen feudalnych. W XI wieku można było pod groźbą ekskomuniki zaprowadzić pokój na naszym kontynencie. W wieku XX zabrakło woli i determinacji. Podczas pierwszej i drugiej wojny światowej główną troską kleru było to, aby żołnierze wojujących stron nie popadli, broń Boże, w konflikt sumienia. Chrześcijaństwo nie zdało egzaminu i zbankrutowało moralnie. Pałace biskupie i wpływy polityczne okazały się ważniejsze.
Masowa laicyzacja społeczeństw Zachodu w drugiej połowie XX wieku była prostym i logicznym następstwem tej moralnej kompromitacji. Mniej oczywista, ale równie pewna jest niemożność powrotu do „chrześcijańskich korzeni Europy” sprzed 1914 roku. Chrześcijaństwo jako religia się wyczerpało, straciło moc i powagę, pozostał mu tylko bezwład i zaklinanie rzeczywistości. Nie ma do czego wracać!
Na przeszkodzie stoi czarna dziura Verdun. Realia tej bitwy nadały charakter całej pierwszej wojnie światowej, której konsekwencje doprowadziły do drugiej wojny światowej. Z kolei w jej wyniku cywilizacja Zachodu doznała ostatecznie trwałego załamania tożsamości, upadku wiary w siebie i pojawiło się społeczne przyzwolenie dla wszelkich alternatywnych aberracji. Pierwszą przyczyną zła jednak było i wciąż jest Verdun!
Podobało się? Chcesz przeczytać więcej? Zapraszam do zakupu Bezsilności i zemsty prawdy!
chcialam kupic te ksiazke-prosze o kontakt
Trafna analiza, choć proponowane lekarstwo niespecjalnie jest trafne, albowiem nowa religia słowiańska nie ma nic do zaoferowania w sensie psychopatycznym, politycznym obecnym przywódcom .. oni zresztą już wybrali nową religię – to będzie Islam – zarówno w Rosji jak i na zachodzie.
Brak moralności chrześcijańskiej i ślepa wiara w naukowców powoduje Verdun czy też łagry sowieckie, Pol-pota lub holocaust industry
A czemu ty takie bezmyślne brednie mi tu wygłaszasz?
Z głupoty, nieuctwa czy tępego fanatyzmu? Sprawdź sobie jakie skutki spowodowała „moralność chrześcijańska”…