Dlaczego religie naturalne przegrywały z monoteizmem? Przemoc to nie jedyne wyjaśnienie. Stosowanie nagiej siły jest kosztowne ekonomiczne i politycznie. Dlatego musi trwać jak najkrócej. Na dłuższą metę potrzebna jest „miękka siła”, czyli atrakcyjność kulturowa, nie wodzowie i zdobywcy, tylko sympatyczni, inteligentni ludzie, którzy zaproponują porywające wizje, proste odpowiedzi na fundamentalne pytania i podeprą te odpowiedzi osobistym przykładem.
Mamy w historii co najmniej dwa przypadki kiedy monoteizm okazał się atrakcyjniejszy kulturowo od politeizmu i zwyciężył go moralnie, a nie przemocą. To przykłady Zaratustry i świętego Augustyna. Oba mają wspólny mianownik – ówczesny politeizm stał się chaosem – niczego nie porządkował, nie wyjaśniał, nie zaprowadzał Ładu. W zamian stał się targowiskiem rytuałów, jałowych magicznych zaklęć, obsesyjnej drobiazgowości i czystości rytualnej – bagnem klerykalizmu, mówiąc krótko. Forma przerosła treść. I wtedy przychodził człowiek, który proponował coś prostego, czystego i pięknego. Od razu przyłączali się do niego inni, którzy mieli dość tego duchowego śmietnika. Razem zaczynali budować ład, który stawał się też przydatny dla władzy, także potrzebującej porządku w państwie. Moralna atrakcja stawała się więc obowiązkiem, potem przymusem i znów zaczynała się drobiazgowość rytuałów oraz kolejny upadek moralny.
Tym co za każdym razem powoduje regres religii, obojętnie, czy to politeistycznej, czy monoteistycznej, jest wyalienowana i arogancka warstwa kleru, żrącego się o swoje partykularne interesy i z tego powodu nie zdolna zaproponować ludziom głębi duchowości, a jedynie nużące szczególarstwo rytuałów, oczywiście płatnych i coraz bardziej „co łaska”. A osobisty przykład życia kapłanów staje w radykalnej sprzeczności z tym co głoszą. Wreszcie nie można już patrzeć na tych zblazowanych dupków i wtedy przychodzi prorok lub reformator… I tak w kółko, chociaż to nie jest akurat ten wielki Kołowrót świata, którego byśmy pragnęli.
Z kronik wynika, że klerykalizm miał się dobrze także i u Słowian Połabskich. Tam też drobiazgowość rytuałów była doprowadzana do absurdu, czego przykładem żerca sprzątający chram na wstrzymanym oddechu, żeby wydychanym powietrzem nie skazić posągu boga. To jest, nawiasem mówiąc, idea zaratusztriańska, pochodząca z epoki kiedy z kolei zaratustrianizm popadł już w chorobliwy, puryfikacyjny klerykalizm i w tej postaci docierał na Słowiańszczyznę za pośrednictwem Sarmatów.
Źródłem zła jest więc wyalienowana warstwa kleru, zajmującego się przede wszystkim własnymi interesami oraz grą o władzę i wpływy.
Niestety, my w rodzimowierstwie już to mamy, co prawda w postaci miniaturowej, ale całkiem dobrze wykształconej. Mamy już własny kler – cynicznych, wyrachowanych typów, celebrujących prywatę i nepotyzm zamiast rodzimej duchowości. Tylko kilku co prawda, ale to w zupełności wystarczy aby rozłożyć moralnie tak niewielkie środowisko jak nasze.
Dwoma starymi związkami wyznaniowymi RKP i RW trzęsie dwóch odrażających staruchów – Mazur i Potrzebowski. Nowym związkiem Rodem bawi się i używa go sobie cyniczny kabotyn Gilis. Ci ludzie mogą zagwarantować Wam tylko jedno – że wielka przygoda z powrotem Polaków do wiary rodzimej skończy się zanim się dobrze zaczęła. Konkretnie, skończy się razem z nimi, bo po nich nikomu już nie będzie się chciało serio angażować duchowo w wiarę rodzimą. W zamian będzie można wyszarpnąć jakiś szmal z imprez komercyjnych, jakieś dotacje, diabli wiedzą skąd, jakieś tłuste polityczne układziki, dojścia i tym się nasz kler zajmie, potem działkując się łupami „w gronie przyjaciół i sług” (cytat dla oczytanych).
W tych warunkach Kościół już wcale nie będzie musiał nas zwalczać, ani dyskryminować. Wystarczy, że przyślą nam sympatycznego, wygadanego, szczerze uduchowionego ewangelizatora, a sami do niego przylgniecie… I będzie po herbacie na następne 1000 lat!
Dlatego żadnej centralizacji! Żadnej polityki, ani ideologii zmierzającej do zdobycia władzy lub popierania jakiejś władzy w zamian za korzyści. Mają być Kręgi, Święte Gaje i Święty Ogień. Bogowie, duchy Przodków i Wy! Owszem, gdzieś obok powinien stać żerca lub żerczyni, ale ich rękach ma być tylko róg z miodem, chleb i kołacz. Żadnych pieczątek, żadnych kont, żadnej władzy korporacyjnej! Administrowaniem, jak trzeba, niech się zajmie kto inny, ale w żadnym wypadku nie kapłan! Inaczej to się znów skończy zasyfiałym bagnem klerykalizmu, od którego przecież próbujecie uciec.
Sława!
(Fot. Zniszczona piorunem wieża kościoła w Baltimore 29.03.2020 r.)
Szintoizm to formacja ideologiczna jeszcze starsza niż politeizm, właściwie to neolityczny szamanizm. Politeizm to jest jeszcze np. w Indiach.
Oczywiście istnieją gdzieniegdzie enklawy przeszłych wierzeń, nie tylko politeizmu, ale nawet i szamaństwa. Ale są to właśnie tylko enklawy, które się nie rozrastają, a stopniowo zanikają.
Próby powrotu do politeizmu, to jak próby porzucenia elektryczności pod pretekstem, że są na świecie obszary, gdzie sieci elektrycznej nie ma. Nigdy nie będzie to nic więcej niż jakiś dziwaczny etnograficzny eksperyment.
Nic dziwnego że taki ekscentryczny światopogląd przyciąga ludzi, których tu Przewodas barwnie opisuje. Też, powiedzmy, …ekscentrycznych. 😉
A także w Tajlandii, Laosie i na wyspiarskich państwach Pacyfiku. Politeizm dobrze się ma także w Afryce. I należy wiedzieć jak się ma politeizm do animizmu, żeby nie pleść andronów o shintoizmie. Twoje nadrabianie braków erudycji epitetami i życzeniowymi zaklęciami jest żenujące. Nacz się przyznawać do błędu, kiedy go ewidentnie popełniasz.
I nie zabieraj się do dyskusji z kimkolwiek, jeśli przeczytałeś tylko jedną książkę!
Politeizm nie dlatego się już dawno zwinął i nie może się odrodzić, że ma słabe kadry. Odwrotnie. Słabe kadry są widocznym objawem słabości samego politeizmu. Już nawet w cywilizacji maltuzjańskiej, byle odpowiednio rozwiniętej, zapotrzebowanie społeczne na politeizim było coraz słabsze. A po rewolucji przemysłowej, zniknęło zupełnie. Obecnie jedynym poważnym rywalem monoteizmu jest ateizm. Politeizm to pieśń dawno przebrzmiałej przeszłości, wynalazek epoki brązu, który już pod koniec epoki żelaza był jawnym anachronizmem.
Sam Przewodas jest jakimś ostatnim Mohikaninem, dziwaczną fluktuacją losową tej tendencji. I nieprzypadkowo jest On w tym towarzystwie polsko – politeistycznym osobą najwybitniejszą, jedyną z jakimś widocznym dorobkiem kulturowym. Kiedy Jego zabraknie, nad politeizim ostatecznie nadciągnie noc
Powiedz to shintoistom i spadaj!