Przewodas.pl: Oficjalna strona Konrada T. Lewandowskiego
  • Awanturnik fandomu, czyli biografia Przewodasa
  • Bezsilność i zemsta prawdy. Jak kupić?
  • Bibliografia Konrada T. Lewandowskiego

Konrad T. Lewandowski

Inżynier-chemik z wykształcenia, pisarz z zawodu, doktor filozofii z powołania. Autor licznych artykułów prasowych i kilkudziesięciu książek. Popularność zdobył powieściami o kotołaku Ksinie oraz cyklem opowiadań o redaktorze Tomaszewskim. Jako literat zarówno w prozie, jak i w literaturze faktu nieustannie zagląda pod podszewkę rzeczywistości, szukając odpowiedzi na najbardziej fundamentalne pytania.

Kontakt

Esej

Politeizm vs. Monoteizm, czyli spór pomiędzy człowieczeństwem a absolutem

by Michał Smętek listopad 10, 2017 9 komentarzy
Politeizm vs. Monoteizm

Esej poświęcony konfliktowi Politeizm vs. monoteizm. Konrad T. Lewandowski opowiedział w nim swą drogę protestantyzmu od do RKP.      Pierwotnie tekst ukazał się w 2005 r. na blogu Czego nie uświadczysz w prasie papierowej.

Z dnia na dzień, z miesiąca na miesiąc, z roku na rok, od Formy do Formy, narzucanych z przemieszania Form zewnętrznych, cudzych… Aż może przyjdzie taki moment w starości, albo i już na łożu śmierci, gdy spojrzawszy wstecz, ujrzymy skończony kształt naszego życia i dopiero zaskoczy nas ta figura: co za maszkara, co za bohomaz, bryła chaosu i przypadku, bez sensu, bez celu, bez znaczenia, bez piękna.

Jacek Dukaj, Inne pieśni

Powyższy fragment powieści jest jednym z najważniejszych cytatów literackich w moim życiu. Przestrogą, która głęboko zapadła mi w pamięć. Przypominam go sobie, ilekroć przychodzi mi zmienić pogląd na jakąś sprawę, i stawiam sobie wtedy pytanie: Myliłem się dotąd, czy mylę się dopiero teraz, ulegając wpływowi zewnętrznych okoliczności? Ile jest we mnie podświadomego konformizmu? Na ile moja pewność wewnętrznej autonomii jest złudzeniem?

Problem ten stanął przede mną szczególnie jaskrawo, kiedy przyszło mi, w moim życiu dotychczas ortodoksyjnego chrześcijanina, odkryć i dowartościować politeizm. Był to długi proces, zaczynający się od prywatnej znajomości z Tomaszem Szczepańskim (ps. Barnim Regalica), która zaczęła się w roku 1997 lub 1998. Potem przyjmowałem jego zaproszenia na odczyty i wykłady, organizowane przez stowarzyszenie „Niklot”, którego prezesem jest Szczepański. Tam poznałem Szymona Kulina, który z kolei zaprosił mnie na obchody święta Kupały w mazowieckim chramie Świętowita w Nowej Wsi Warszawskiej, w czerwcu 2010 roku. Wtedy pierwszy raz wziąłem udział w obrzędzie rodzimowierczym. Stopniowo poznawałem ludzi z Rodzimego Kościoła Polskiego (RKP), stawałem się sympatykiem tej organizacji, aż wreszcie postanowiłem wesprzeć cały ten ruch jako pisarz i filozof.

Religia jako nieodłączna część życia

Uważam, że religia jest emocją nieodłączną od ludzkiej psychiki. Emocja ta odwiecznie, we wszystkich kulturach szuka dla siebie form racjonalizacji i ekspresji. Nie jest ona obca nawet ateistom, którzy w większości przypadków określają się na kontrze do religii dominującej w ich otoczeniu. Natomiast pozostając tylko i wyłącznie we własnym towarzystwie, prędzej czy później zainicjowaliby jakiś kult, a przynajmniej połowa z nich, żeby druga połowa mogła dalej kontestować tę pierwszą. Religia zawsze musi być i zawsze będzie. Pytanie jaka?

Zostałem wychowany jako katolik, łącznie z bierzmowaniem i maturą z religii. Później przez kilka lat deklarowałem się jako ateista, aby znów powrócić do wiary jako luteranin. Konwersji dokonałem w 1992 roku i w tym obrządku wziąłem ślub kościelny oraz wychowałem dwie córki. Przez dwie dekady o kościele ewangelicko-augsburskim mówiłem z przekonaniem „mój kościół” i czułem się w nim naprawdę dobrze. W 1998 roku rozpocząłem studia doktoranckie na wydziale filozofii chrześcijańskiej Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, więc przełom wieków przyszło mi przeżyć na pograniczu obu kościołów, co wspominam bardzo pozytywnie. Byłem zdeklarowanym ekumenistą (teraz już bardziej synkretystą), acz do religii niechrześcijańskich odnosiłem się nieprzychylnie – stanowczo krytykowałem hinduizm, buddyzm, islam i eklektyzm New Age.

Zarazem jednak czegoś mi brakowało. Chrześcijaństwo nie zaspokajało mojej potrzeby więzi z przodkami i bohaterami oraz rytmami natury. Początkowo próbowałem sobie z tym radzić na swój sposób. Na przykład, wyszukiwałem na cmentarzach wojskowych groby żołnierzy poległych w tym samym wieku, który ja akurat miałem, i zapalałem im znicze. Zawsze też odczuwałem silną potrzebę spędzenia przy ognisku wieczoru w dniu przesilenia letniego, czyli Kupały. Chodziłem wtedy na warszawskie Pola Mokotowskie i szukałem pubu, przed którym palono ogień i siadałem tam z piwem. Czułem jednak, że to namiastka. Dopiero teraz, odkąd spędzam Kupałę w chramie mazowieckim, mam wrażenie, że jestem tam, gdzie powinienem być.

Stopniowe oswajanie Rodzimej Wiary

Spotkanie z rodzimowierstwem wypełniło zatem bardzo istotny brak w mojej duchowości, ale z drugiej strony przyprawiło mnie o poważny konflikt sumienia. Pojawił się problem, jak pogodzić protestantyzm, dla którego nie do przyjęcia jest nawet pozabiblijna tradycja katolicka, z faktycznym praktykowaniem pogaństwa?

Początkowo więc mój udział w obrzędach rodzimowierczych tłumaczyłem sobie jako działalność sentymentalno-etnograficzną oraz oddawanie szacunku przedchrześcijańskim Przodkom, którzy na szacunek niewątpliwie zasługują, a nie sposób było tego zrobić w ramach kościoła ewangelicko-augsburskiego. W osobowe istnienie bogów słowiańskich oczywiście nie wierzyłem. Sprowadzałem zatem rodzimowierstwo do kultu przodków i czystej społecznej funkcji religii, czyli spotkań ludzi pragnących razem zrobić coś większego od nich samych.

Równocześnie jednak w całym fermencie ruchu rodzimowierczego uderzała mnie analogia z czasami Reformacji – duchowych poszukiwań, powrotu do korzeni wiary oraz obcowania z religią in statu nascendi, czyli w momencie jej tworzenia się oraz romantycznego określania tożsamości. Bardzo to było protestanckie z ducha i zarazem o taki sam protest przeciwko katolickiej deprawacji i arogancji tutaj też chodzi. Przynajmniej w warunkach polskich, gdzie zadufanie katolickiego kleru skłania do rodzimowierstwa z roku na rok coraz więcej młodych ludzi. Niektórzy przemierzają pół Polski, aby dotrzeć do chramu na świąteczny obrzęd lub poprosić o postrzyżyny. Paradoksalnie więc jako protestant poczułem się w RKP niczym ryba w wodzie!

Odejście od protestantyzmu

A to wszystko w sytuacji kiedy prawdziwy protestantyzm usycha. Wielkim szokiem i dysonansem poznawczym były dla mnie dyskusje na forum Protestanci.info, w których uczestniczyłem w latach 2008-11. Przybyłem tam pełen najlepszych chęci, żeby przedyskutować moją teorię metafizyczną, jako „protestancką metafizykę”, a trafiłem w upiorne piekiełko bigotów, fanatyków, błaznów, ignorantów, zacietrzewionych nienawistników. Przyszło mi tam dokonać pierwszej w życiu identyfikacji przypadku opętania (choć do egzorcyzmów katolickich mam stosunek radykalnie krytyczny), tak skrajne było u tego człowieka natężenie złej woli. Niebawem on został tam moderatorem…

Próbowałem dyskutować na ich zasadach – z Biblią w ręku, broniąc wolnej woli przeciw zwolennikom predestynacji. Ale nawet powołanie się na słowa samego Jezusa Chrystusa nie było w stanie ukruszyć biblijnych zabobonów, wyznawanych przez „chrześcijan wierzących biblijnie” (wątek „Sprawa Judasza”). Skoro wszystkie wypowiedzi w Biblii są słowami Boga, to ważniejszy od Jezusa jest apostoł Paweł, bo powiedział więcej. Czarę goryczy przelali kreacjoniści – nie umiem tolerować nieuctwa i ciemnoty!

Nagle dotarło do mnie, że wśród protestantów jestem sam. Z ich forum mnie wprawdzie nie wyrzucono, sam przestałem się tam pojawiać, bo nie było dla kogo. Na dobitkę, w świecie realnym przyszło mi wypowiedzieć wieloletnią przyjaźń głęboko wierzącemu protestantowi, ojcu chrzestnemu mojej córki, z powodu odmowy zaszczepienia jego dziecka. Cóż to za wiara, która godzi się z tak głupim i skrajnie aspołecznym zabobonem?! Coraz bardziej też zaczęły nudzić mnie jałowe protestanckie nabożeństwa, oparte na liturgii tworzonej w XVI wieku i w czasach wojny trzydziestoletniej, które nie wnoszą niczego do poszukiwań i potrzeb duchowych współczesnego człowieka. Na kazaniach zdarzało mi się zasypiać już wcześniej. Wygasła we mnie potrzeba chodzenia do kościoła.

Siła rodzimowierstwa

A jednak, jak napisałem wyżej – religia jest emocją fundamentalną, a emocje ukształtowane w dzieciństwie są niezbywalną częścią naszej tożsamości. Nie jestem hinduistą, muzułmaninem, buddystą ani, dajmy na to, mormonem czy świadkiem Jehowy, ponieważ nie mam do tych religii stosunku emocjonalnego – nie zostałem wychowany w danym środowisku. Zatem nic nie znaczą dla mnie ich przestrogi i dogmaty.

Do chrześcijaństwa jednak taki stosunek emocjonalny mam - nie potrafię i nie chcę go z siebie wyplenić. Wychowali mnie chrześcijanie, więc jestem chrześcijaninem. Gdyby wychowały mnie wilki – byłbym wilkiem. Tego się nie zmieni! Próba zaprzeczenia najgłębszej socjalizacji wytwarza napięcie psychiczne, prowadzące do życia w zakłamaniu i gniewie, a na dłuższą metę do destrukcji osobowości. Chrześcijaństwo więc jest i pozostanie istotną częścią mnie.

A jednak w chramie, w obrzędowym kręgu czuję się dużo lepiej niż w kościele. Odczuwam autentyczne sacrum i wspólnotę, zamiast luterańskiego przynudzania i katolickiej demagogii.

Rodzima wiara w twórczości

Radziłem sobie z tym problemem jak umiałem najlepiej, a więc jako pisarz, tworząc powieści Anioły muszą odejść (2011), Sensownik matki Polki (2012), cykl Diabłu ogarek (2011-2013). Z literackiego punktu widzenia Anioły… mogę uznać za próbę bardzo udaną – powieść ta zyskała uznanie zarówno wśród rodzimowierców, jak i katolików, o czym przekonuje „Więź” 1/2015, s. 195, gdzie ks. Stanisław Adamiak pisze: „Autor wydaje się prezentować jakieś sympatie słowiańsko-neopogańskie (…) Tym lepiej, bo w ten sposób sięgną po nią ci, którzy od półek z literaturą religijną trzymają się z daleka i może jednak skłoni ich to do jakiejś refleksji metafizycznej i pomyślenia o Bożym Miłosierdziu”.

Mojego dylematu duchowego Anioły muszą odejść jednak nie rozwiązały. Z jednej strony jako chrześcijanin i formalny monoteista staję wobec niebywałej kompromitacji monoteizmów. Wiadome katolickie skandale. Co gorsza wskazujące, że nie są to żadne incydenty, lecz nieusuwalna patologia systemowa. Tak było zawsze i tak będzie znowu, jak tylko medialna burza przycichnie. Z kolei islam na naszych oczach osiągnął moralne i cywilizacyjne dno, stał się religią zbrodniczą. Ortodoksyjny judaizm zaś przyprawia o ciężką hipokryzję każdego zdeklarowanego zwolennika politycznej poprawności, zmuszając liberałów do stosowania podwójnych standardów i przymykania oka na rabiniczny szowinizm, nietolerancję i mizoginię.

Mimo to nie potrafię wyrzec się monoteizmu

Z drugiej strony bowiem, oprócz uwarunkowania emocjonalnego, trzyma mnie przy tym systemie religijnym cała moja pasja i wiedza filozoficzna. Monoteizm jest efektem redukcjonizmu - najbardziej podstawowego dążenia ludzkiego umysłu, szukającego sposobu sprowadzenia skomplikowanej wielości do jedności i prostoty. To jest podstawa poznania naukowego, nieobca wszak przedchrześcijańskiej filozofii greckiej, która w tym celu stworzyła pojęcia Demiurga i Absolutu.

Poza wszelkimi uczonymi rozważaniami, po prostu chciałoby się, aby ktoś taki jak Jezus Chrystus – odpowiedzialny Bóg Stwórca, który na własnej skórze, motywowany miłością, zaznał do końca losu swoich stworzeń – naprawdę istniał. To zbyt piękne, aby to odrzucić!

Pełnia człowieczeństwa i ludzkiej wolnej woli ujawnia się najlepiej w chwilach przezwyciężania konieczności przyczynowo-skutkowych, kiedy to siłą własnego ducha wychodzimy ponad prosty determinizm typu akcja-reakcja i np. zamiast nienawidzić nieprzyjaciół, co jest logiczne, zaczynamy ich jednak miłować. To samo odnosi się do wybaczenia zamiast zemsty i kary, a także wyjścia ponad więzy krwi („Któż jest moją matką i którzy są braćmi?”, Mk 3, 34). W politeizmie więzy krwi są absolutyzowane, co prowadzi do odpowiedzialności zbiorowej i wróżd w rodzaju włoskiej vendetty czy albańskiej gjakmarrje. Tu chrześcijański monoteizm bezsprzecznie wykazał swoją moralną wyższość.

Wreszcie zachodni indywidualizm, który tak sobie cenię, jest przecież wytworem czysto chrześcijańskim – wyrósł on z doktryny świętego Augustyna, głoszącej indywidualną odpowiedzialność człowieka przed Bogiem. Moralny i prawny zakaz odpowiedzialności zbiorowej oraz zemsty rodowej w naszej kulturze wypływa z tego właśnie źródła. Dalej rozwinął tę filozofię Duns Szkot, franciszkański mnich, głosząc prymat jednostki nad ogółem, co stało fundamentem wszelkich późniejszych idei praw człowieka i obywatela.

Próby pogodzenia monoteizmu i politeizmu

Monoteizmu i politeizmu nie da się jednak pogodzić. Nie pomoże tu nawet kompromisowy henoteizm, nadający jednemu z bogów wyższy status niż pozostałym. Ta forma przejściowa między dwoma systemami wiary nie może być zadowalająca, właśnie dlatego, że jest przejściowa.

Natomiast henoteizm, co warto podkreślić, znakomicie ułatwia powrót katolikom do wiary przedchrześcijańskich Przodków – stanowi ważny stopień pośredni. Utożsamienie Świętowita – Pana Zawsze Świętego z Bogiem Jedynym, czyni wejście w rodzimowierstwo aktem bardziej naturalnym, sprowadzającym się, w pierwszym przybliżeniu, do zmiany sztafażu mitologii żydowskiej na swojską słowiańską. Doceniając więc henoteistyczny wątek w doktrynie Rodzimego Kościoła Polskiego, czego przykładem broszura programowa RKP.

Politeizm vs. monoteizm

Trzeba jednak zaznaczyć, że w głębszym aspekcie problem niezgodności politeizmu z monoteizmem jest nieusuwalny.

Przechodząc od politeizmu do monoteizmu, albo odwrotnie, porzucając monoteizm na rzecz politeizmu, za każdym razem nieodwołalnie tracimy coś cennego. Politeizm wyrasta z naturalnych ludzkich potrzeb, jest blisko realnych aspektów naszego życia. Monoteizm to zawsze wyższa abstrakcja, pociągająca umysły dociekliwe. Trwając przy politeizmie wikłamy się w przyziemne konieczności, stawiając zaś wszystko na monoteizm tracimy człowieczeństwo, czego dobrym przykładem współczesny islam, o którym można powiedzieć wiele rzeczy, ale nie to, że nie jest bardzo konsekwentnym monoteizmem.

Powrót do przedchrześcijańskiej wiary receptą na ocalenie Europy?

Na gruncie chrześcijańskim najbardziej radykalnym monoteizmem jest kalwinizm, który na tle innych wyznań, stale poszukujących jakiegoś modus vivendi z myślą pogańską, jest zdecydowanie najmniej twórczy. Np. wiele dobrych rzeczy można powiedzieć o Szwajcarii, ale nie to, że kraj ten jest światowym centrum innowacyjności. Monoteizm paraliżuje ludzką aktywność, tym bardziej, im bardziej jest konsekwentny – doktryny predestynacji oraz islamskiego „poddania się” są nieubłagane. Politeizm natomiast ludzką aktywność inspiruje i dodaje nam wiary we własne siły.

Bogowie greccy, choć chyba nikt już nie wierzy w ich osobowe istnienie, nadal pozostają symbolami uniwersalnych ludzkich cnót, dążeń i wartości. Polecić tu muszę znakomity wykład prof. Kamila Kaczmarka z Uniwersytetu Adama Mickiewicza:

Przedstawiona w powyższym wykładzie wizja ocalenia zeświecczonej Europy poprzez jej powrót do przedchrześcijańskiej religii jest naprawdę przekonująca. Faktem jest, że każde odejście od tradycji starożytnej prowadzi do cywilizacyjnej zapaści. Dotyczy to w równej mierze chrześcijaństwa oraz islamu, który w XII wieku, piórem Algazela z Bagdadu „zniszczył filozofów”, czyli wyrzekł się filozofii greckiej, co zapoczątkowało upadek kulturalny islamu i ostatecznie uczyniło tę religię tym, czym dzisiaj jest. Z kolei, każdy powrót do duchowej Hellady oznacza twórczy renesans.

Ślepa uliczna hellenizmu

Nie można jednak zgodzić się z drugą częścią prof. Kaczmarka, że monoteizm jest bezwartościowym balastem, w najlepszym razie biernie blokującym rozwój cywilizacji, jeśli akurat zbiegiem politycznych okoliczności nie czyni destrukcji bezpośrednio.

Starożytna filozofia grecka mimo jej wielkich osiągnięć nie dała nam jednak cywilizacji naukowo-technicznej. Nie wierzyła bowiem w postęp. Podlegała typowej dla całego indoeuropejskiego politeizmu koncepcji wiecznego powrotu, koła czasu. Sam Arystoteles nauczał, że wojna trojańska zarówno już była, jak i dopiero będzie. Skoro zaś dzieje ludzkości powtarzały się co do szczegółu, budowa radykalnie nowego świata nie miała sensu. Projektowanie rozmaitych machin przez Archimedesa i Herona było igraszką intelektualną bez szerszego przełożenia na kształt kultury technicznej.

Idea postępu przyszła wraz z bliskowschodnimi koczownikami, dla których czas był linią prostą – od aktu stworzenia do zjednoczenia ze Stwórcą, czyli drogą do Boga. Istnieje bowiem nie tylko, jak mówi prof. Kaczmarek, kultura miasta i kultura pustyni, ale też kultura czasu kolistego i kultura czasu linearnego.

Wzloty i upadki chrześcijaństwa

Monoteistyczna myśl żydowska, choć nie mogła zaoferować własnych oryginalnych zdobyczy naukowych, jednak dała myśli greckiej znaczący bodziec, rozwijając grecki krąg czasu we wznoszącą się spiralę postępu. Przynajmniej do momentu, kiedy triumfujące nad pokorą chrześcijaństwo nie zaczęło kultury hellenistycznej niszczyć. Na przykład mordując Hypatię z Aleksandrii czy likwidując po 900 latach istnienia platońską Akademię, co poskutkowało wkrótce najciemniejszymi wiekami średniowiecza.

Potem jednak chrześcijaństwo się opamiętało, rozpoczynając renesans karoliński, po czym znów zapamiętało w monoteistycznej ortodoksji, powołując pierwsze formy inkwizycji do walki z Katarami na południu Francji, ale zaraz znów się opamiętało, za pośrednictwem Tomasza z Akwinu przyswajając sobie myśl Arystotelesa, ponownie zapamiętało się w okresie wojen husyckich i piętnastowiecznych polowań na czarownice, opamiętało w renesansie włoskim, zapamiętało w wojnach religijnych i baroku, po czym znów opamiętać się już nie zdołało i poszło na konfrontację z rewolucją oświecenia oraz kolejne, coraz bardziej beznadziejne i żenujące boje – z socjalizmem, nacjonalizmem, modernizmem, postmodernizmem, metodą in vitro, zabawką Hello Kitty…

Patrząc na katolicyzm dziś, patrzymy na agonalne konwulsje wielkiej religii, dramatycznie niezdolnej poradzić sobie intelektualnie i moralnie ze światem współczesnym, demonstrującej albo konformizm, albo bezsilną złość. Reforma katolicyzmu, jak pokazuje półwieczna historia aggiornamento (uwspółcześnienia po II Soborze Watykańskim) jest niewykonalna – prowadzi do kolejnych schizm i rozpadu na coraz mniejsze sekty. Brak reform – to samo.

A więc politeizm!

Jednak politeizm bez myśli chrześcijańskiej, kontestującej społeczny determinizm przyczyna-skutek, to prosta droga do realnego, nie akademickiego jak dotąd, globalnego konfliktu cywilizacji oraz nuklearnej wojny Północ-Południe. Zimna wojna z komunizmem nie przekształciła się w gorącą; poprzestano na „równowadze strachu”, bowiem po obu stronach zabrakło fanatycznej motywacji religijnej. Teraz taka motywacja już będzie. Żaden dialog ani negocjacje wtórnie spoganizowanej Europy ze światem islamu nie będą możliwe. Do pomyślenia jest więc eskalacja przemocy, masowa eksterminacja muzułmanów we Francji, przy której zblednie Holokaust i atomowy odwet krajów Proroka. Tak będzie, jeśli zabraknie chrześcijaństwa.

Lecz monoteizmu z politeizmem pogodzić się nie da! Henoteizm to wciąż jest politeizm. Albo Bóg jest jeden, albo bogów jest wielu – tu nie ma miejsca na żaden kompromis ani żadną „prawdę leżącą pośrodku”. Nie ma środka pomiędzy jeden a wiele!

Problem ten wydaje się ontologicznie nierozstrzygalny, tak samo jak dylemat ateizm – fideizm. Stając więc na gruncie mojej metafizyki zmuszony jestem uznać antynomię politeizm – monoteizm za kolejny przejaw Zasady Zachowania Wolnej Woli, czyli najprościej mówiąc, równowagi metafizycznej umożliwiającej dokonywanie wolnych i równoprawnych wyborów światopoglądowych.

Możliwa więc jest jakaś forma balansu pomiędzy tymi przeciwnościami, poszukiwanie równowagi. Do czasu soboru trydenckiego katolicyzm radził tu sobie ze wszystkich religii najlepiej, trzeba to przyznać, acz za cenę upodobnienia się do swoistego para-politeizmu, choćby za sprawą kultu świętych. Po roku 1563 katolicyzm jednak spetryfikował i stał się cywilizacyjną zawadą. Coraz mniejszą w miarę upływu czasu i obtłukiwania kantów na kolejnych historycznych zakrętach, aż do groteskowych pogróżek współczesnych polskich biskupów pod adresem polityków głosujących zgodnie z wolą większości swojego elektoratu w sprawie zapłodnienia in vitro. Przekonamy się teraz, jaką siłę oddziaływania ma katolicka ekskomunika wobec grozy niewybrania do Sejmu na następną kadencję…

Niebezpieczny dla rodzimowierstwa uraz do katolicyzmu

Odwołanie do Zasady Zachowania Wolnej Woli, choć coś wyjaśnia, nie czyni jednak duchowego rozdarcia pomiędzy politeizmem a monoteizmem mniej bolesnym. Oczywiście, fanatycy i bigoci po obu stronach nie będą tu widzieć żadnego problemu, ale ja zwracam się do ludzi o nieco większej od dogmatyków wrażliwości, inteligencji oraz empatii.

Jest także wiele i coraz więcej osób, które do rodzimowierstwa skłania niechęć lub jakiś osobisty uraz do katolicyzmu i chcąc nie chcąc wnoszą one do RKP swój bagaż gniewu i złości, na których nic pozytywnego zbudować nie można, a co najwyżej zarazić rodzimowierstwo katolickim zaślepieniem i arogancją. Tym ludziom z kolei trzeba uświadomić, że po pierwsze, dla rodzimowierców Jezus Chrystus jest bogiem jednym z wielu. Tak samo jak inni bogowie zasługującym na cześć i szacunek, choćby przez wzgląd na obowiązek gościnności – każdy gość może być bogiem i każdy bóg gościem. Po drugie, dylematu politeizm – monoteizm nie da się ani zakrzyczeć, ani zignorować. Żadne fochy tu nie pomogą.

Skoro więc rozum stwierdza tylko, że problem „musi boleć” i dalej okazuje swoją bezsilność, pozostaje nam droga intuicji oraz artystycznego natchnienia. To, czego nie da się zawrzeć w słowach i wyrazić logicznym wywodem, można jeszcze pokazać poprzez sztukę.

Ład

Tak więc pewnego zimowego poranka, kiedy moje samotne rozważania nad przedstawionym tutaj dylematem osiągnęły granicę racjonalności, spojrzenie w niebo o wschodzie słońca przyniosło mi wizję Ikony Ładu – obrazu zawierającego symbole rodzimowiercze i chrześcijańskie, współistniejące ze sobą w stanie dynamicznej równowagi.

Opis Ikony Ładu jest następujący:

W centrum Ryba wyskakująca z wody i zwrócona w stronę Słońca po prawej stronie. Przy czym Słońce zbudowane jest z dwóch kołowrotów swarzycznych – wewnętrzny zwrócony w prawo (jednoczący) i zewnętrzny w lewo (siejący). Woda, z której wyskoczyła ryba po lewej stronie, zbiega się w postać kobiecą - tak jakby Ryba wyskoczyła z jej łona w stronę Słońca. Poniżej Ryby deszcz kropli spadających na powierzchnię wody, niżej zielonkawa toń, a w niej twarze Przodków - wesołe i poważne. Powyżej Ryby dwa mijające się ptaki – bocian lecący od Kobiety do Słońca i gołąb w przeciwną stronę. Żeby zachować proporcje i perspektywę: bocian dalej i wyżej, gołąb niżej i bliżej. Z tarczy Słońca wylatuje Orzeł – stylizowany kontur z błękitnych błyskawic. W lewym górnym, nad głową Kobiety gałąź jemioły, w którą powplatano kwiaty – maki i chabry. Kobieta przędzie nić, którą unosi wiatr, a jej koniec bocian trzyma w dziobie. Wszystko razem w intensywnych kolorach.

Nie umiem malować, więc o wykonanie poprosiłem znajomych artystów. Przeznaczeniem Ikony Ładu jest kontemplacja. Nie zamierzam narzucać interpretacji tego obrazu, ani już niczego więcej tłumaczyć.

Kiedy więc wszelkie słowa i rozumowania zawodzą, proponuję posiedzieć przed Ikoną Ładu w skupieniu i ciszy…

Tylko tyle.

Konrad T. Lewandowski

Warszawa, 4-5 kwietnia 2015 r.

PS: Od napisania tekstu Politeizm vs. monoteizm minęły ponad dwa lata. Przez ten czas Konrad T. Lewandowski zdążył stać się członkiem Rodzimego Kościoła Polskiego. Napisał też dwie książki poświęcone wierze rodzimej, czego najważniejszą może stać się Teologia wiary rodzimej, która miała swoją premierę we wrześniu. Zarówno ją, jak i inne książki Lewandowskiego można nabyć na exlibris.net.pl.

Michał Smętek

Politeizm vs. Monoteizm
Teologia wiary rodzimej

Monoteizm vs. Politeizm

 

 

 

 

[gjmaa id="2" count="10" show_price="1" show_time="0" show_details="1" /]

chrześcijaństwoKonrad T. LewandowskimonoteizmpoliteizmprotestantyzmRodzimowierstworodzimy Kościół PolskiTeologia

Pages: 1 2
  • Previous Pożytek z Morza Śródziemnego5 lat ago
  • Next List otwarty do Kodziarzy i Pisiorów5 lat ago

9 Replys to “Politeizm vs. Monoteizm, czyli spór pomiędzy człowieczeństwem a absolutem”

  1. pilaster pisze:
    6 sierpnia 2019 o 11 h 01 min

    Kolista koncepcja czasu, która bardzo utrudniała rozwój cywilizacyjny nie była typowa tylko dla Hellenizmu, ale dla miażdżącej większości wszystkich kultur i cywilizacji preindustrialnych. Koncepcje linearne były niezwykle rzadkie.

    Nie był to przypadek, bo koncepcje kołowe w cywilizacjach maltuzjańskich, rolniczych, opisywały faktyczną dynamikę cywilizacji znacznie lepiej, niż koncepcje linearne. Faktycznie bowiem cywilizacje maltuzjańskie rozwijały się według schematu:

    Wyjście z kryzysu => rozwój => rozkwit => „Złoty wiek” => narastający kryzys = > upadek

    Cykl ten wynikał z praw natury, konkretnie ekologii. Więcej o tym tutaj:

    https://blogpilastra.wordpress.com/2019/06/10/kola-historii/

    btw

    Szwajcaria faktycznie JEST najbardziej innowacyjnym krajem na świecie!

    https://www.globalinnovationindex.org/gii-2019-report

    Odpowiedz
  2. Ginger pisze:
    16 listopada 2017 o 10 h 23 min

    „Monoteizm to zawsze wyższa abstrakcja, pociągająca umysły dociekliwe.” – i pewnie dla tego chrześcijaństwo, szczególnie w swej początkowej, pierwotnej formie, było systemem wyznaniowym adresowanym do mas: do chorych, niewykształconych, niewolników i biedoty, a w kolejnych wiekach często stawało na drodze ludziom nauki. Czyli przez wieki kształtował całe społeczeństwa w myśl zasady „mierny, bierny ale wierny”, czyli módl się i pracuj na rzecz kościoła, pać daniny i składaj ofiary, a nagroda cie nie minie choćbyś był nawet największym bezmyślnym tłumokiem.

    Odpowiedz
    1. KJH pisze:
      16 listopada 2017 o 15 h 51 min

      „Monoteizm jest efektem redukcjonizmu – najbardziej podstawowego dążenia ludzkiego umysłu, szukającego sposobu sprowadzenia skomplikowanej wielości do jedności i prostoty.” – jak to się ma w odniesieniu do cytatu przedstawionego wyżej? W czym politeizm albo tym bardziej panteizm przeszkadza w wyższej abstrakcji i dociekliwości? Czym szczególnie na tym tle wyróżniają się niby monoteizmy?

      Odpowiedz
      1. Przewodas pisze:
        17 listopada 2017 o 14 h 11 min

        Przeczytaj jeden z drugim cały akapit, a nie jedno wyrwane z kontekstu zdanie!

        Odpowiedz
  3. lesnyduch pisze:
    15 listopada 2017 o 21 h 12 min

    Nie zgadzam się z tezą, którą autor zaprezentował w swoim eseju. Indywidualizm wcale nie jest wynalazkiem chrześcijańskim, myślę że autor zbyt mocno przesiąknął poglądami Modzelewskiego, z którymi akurat się nie zgadzam. Owszem istniała odpowiedzialność zbiorowa u Słowian jak i innych ludów ale kara zazwyczaj była stosowana indywidualnie do przewinień jednostki. Jedną z najgorszych kar było spalenie dobytku i wygnanie ze wspólnoty. Odpowiedzialność za swoje czyny brał winowajca i to on odpowiadał przed wspólnota a nie jego ród. Rodzina oczywiście mogła się za nim wstawić i negocjować jego ułaskawienie z pokrzywdzonym. To samo się tyczy wodzów wybieranych w czasie wojen. To oni odpowiadali za rezultat bitwy a nie wojowie, dlatego też wszystkie niepowodzenia w wojnie przyjmował na swoją klatę sam naczelnik plemienia.
    A więc to indywidualna odpowiedzialność dowódcy a nie zbiorowa wojska. Tak samo było z rodzimą wiarą, w warunkach politeizmu istniało prawdopodobnie dziesiątki jeśli nie setki pomniejszych kultów i każdy mógł czcić dane bóstwo wedle własnych upodobań. Nie istniał żaden przymus czczenia konkretnego Boga czy uczęszczania na konkretne nabożeństwa, poza uczestnictwem w ważnych dla całego plemienia uroczystościach, związanych najpewniej ze zmianą pór roku, przesileniami etc. Kościół to natomiast wspólnota, w której wierny uczestniczy i za która jest on odpowiedzialny. Więc nie przesadzajmy z tym indywidualizmem u chrześcijan, zwłaszcza że celem jego życia było i jest wzmacnianie wspólnoty kościelnej a celem „poganina” było i jest(?) osobiste szczęście, zdobycie chwały i bogactwa – bo dla naszych przodków ważna była teraźniejszość a nie mglista perspektywa życia po śmierci.

    Odpowiedz
    1. Przewodas pisze:
      18 listopada 2017 o 10 h 12 min

      Współczesny indywidualizm ma za sobą długą ewolucję. Można się doszukiwać jego początków w greckim haśle: „poznaj samego siebie”, jednak moim zdaniem kluczowe było odrzucenie zasady odpowiedzialności zbiorowej, wyprowadzone z doktryny św. Augustyna o indywidualnej odpowiedzialności człowieka przed Bogiem. Następny był 1000 lat później Duns Szkot ze swoją zasadą prymatu jednostki nad tłumem, a wreszcie filozofie protestanccy głoszący wolność sumienia. Kluczowe elementy koncepcji zachodniego indywidualizmu stworzyła myśl chrześcijańska i tego nie można jej odmówić, nawet jeśli sama nie była wstanie zaakceptować i unieść dalszych konsekwencji własnej doktryny.

      Odpowiedz
  4. Przewodas pisze:
    15 listopada 2017 o 10 h 59 min

    Jeżeli mam dyskutować na tak osobiste tematy, to chciałbym wiedzieć z kim mówię.
    Fakt, że logiczne konsekwencje chrześcijańskich doktryn chrześcijaństwo rozsadzają (indywidualizm, rozwój uniwersytetów i astronomii) i że jest ono systemem pełnym sprzeczności i niekonsekwencji, banalizowanych ciągle słowami „to tajemnica wiary”, nie zmienia niewątpliwego chrześcijańskiego autorstwa kilku koncepcji uważanych dziś za wartościowe.
    Starożytny indywidualizm nie był cnotą, oznaczał obojętność dla spraw własnego rodu i państwa, takich ludzi nazywano „idiotami”, co pierwotnie oznaczało osobę prywatną, ale było tak nacechowane pogardą, że jako epitet przetrwało do dziś.
    Polecam książkę Karola Modzelewskiego „Barbarzyńska Europa”, gdzie pierwotny system prawny Indoeuropejczyków został szczegółowo odtworzony, wraz z opisaniem zasady prawnej podmiotowości rodu (nie pojedynczego człowieka) i przemian jakie tu zachodziły wraz z przyswajaniem chrześcijaństwa.
    Patologie wynikające ze stosowania zasady zemsty rodowej, wynikające ze słabej lub żadnej percepcji zasad chrześcijańskich, obserwowane na Sycylii, Korsyce, Grecji, Albanii i Afganistanie są absolutnie nie do obrony. Powoływanie się na kodeks Hammurabiego jest nadużyciem, ponieważ powstał on właśnie po to by ograniczyć szaleństwo waśni rodowych do precyzyjnej odpłaty i nic ponadto.
    Pod względem osobistym esej odzwierciedla etap mojej duchowej ewolucji, a nie opisuje jej kształt finalny. Do tej pory moje poglądy na chrześcijaństwo bardziej się zradykalizowały, nie widzę już żadnych możliwości kompromisu, acz nie na tyle bym miał odwoływać, którąś z głównych tez tego eseju. Doprecyzowałbym jedynie, że nie pozostanę chrześcijaninem, ale chrześcijanokulturowcem, podobnie jak niemal wszyscy wychowani w społeczeństwie o dominacji kultury chrześcijańskiej (wyjątki potwierdzają regułę, a nie ją tworzą). Wciąż chciałbym wziąć z chrześcijaństwem rozwód „za porozumieniem stron”, bez zbędnej agresji i resentymentów, i innych do tego zachęcam. Więcej godności, mniej złości!
    Potrzeba wiele pracy i wielu pokoleń aby rodzimorwierczą tożsamość odbudować i utwierdzić, acz to jak powinna ona wyglądać opisałem już w „Teologii wiary rodzimej”.
    Konrad T. Lewandowski

    Odpowiedz
    1. R.W. pisze:
      15 listopada 2017 o 18 h 06 min

      Nawet te „kilka koncepcji uważane dziś za wartościowe”, które obecnie próbuje się przypisać chrześcijaństwu nie zmieniają faktu, że owo chrześcijaństwo na przestrzeni wieków całą swoją istotą jest zaprzecza indywidualizmowi. Odnośnie kwestii jak oceniana była indywidualność w starożytności, to zwrócę uwagę, że i współcześnie nie zawsze jest ona uznawana za „cnotę”, szczególnie w domenie zatrudnienia korpo i przyjętej tam „gry zespołowej”. Z kolei twierdzenie, że powoływanie się na kodeks Hammurabiego jest nadużyciem jest dalece chybione, tym bardziej uwzględniając fakt, iż powstał on gdzieś w XVIII w. p.n.e. I pomijam w tym miejscu nawet brak konsekwencji w argumentacji, bo gdyby nawet „powstał on właśnie po to by ograniczyć szaleństwo waśni rodowych” to znaczy, że waśnie te zaczęto ograniczać na długo przed pojawieniem się chrześcijaństwa.

      Odpowiedz
  5. R.W. pisze:
    13 listopada 2017 o 19 h 35 min

    Pomijając fakt, że ów esej jest swego rodzaju osobistym wyznaniem wiary danej osoby, to z pewnymi zagadnieniami trudno mi się zgodzić, a z kilkoma innymi można by pewnie długo polemizować.

    Zacznę od tego, iż nie zgadzam się ze stwierdzeniem jakoby indywidualizm był wytworem czysto chrześcijańskim, wyrosłym z doktryny świętego Augustyna, głoszącej indywidualną odpowiedzialność człowieka przed Bogiem. I to co najmniej z kilku powodów. Głównym jest ten, że chrześcijaństwo, w tym katolicyzm, nie wypracował samodzielnie żadnej oryginalnej idei czy systemu filozoficznego a bazował, opierał się i rozwijał jedynie to, co istniało wcześniej (a zachowało się z tego dorobku antycznego, „pogańskiego” świata, czego owo chrześcijaństwo nie „raczyło” wcześniej zniszczyć) i Augustyn nie jest tu bynajmniej wyjątkiem. Drugą kwestią jest samo założenie zawarte w tej doktrynie głoszące „indywidualną odpowiedzialność człowieka przed Bogiem”, które jako teoria w chrześcijaństwie na przestrzeni dziejów dalece rozmijała i nadal rozmija się z praktyką. Gdyby to twierdzenie rzeczywiście znajdowało odbicie w praktyce uniknęlibyśmy wielu wyroków śmierci za herezję, stosów, tortur i co najmniej kilku tzw. wojen religijnych. Inną kwestią, która nie stanowi żadnej tajemnicy jest fakt, że chrześcijaństwo nie bez powodów wielokrotnie swoich wiernych określa i sprowadza do roli stada owiec prowadzonych przez pasterza. Tym samym głoszony przez Augustyna indywidualizm w praktyce sprowadzał się do podobnego założenia co wygłoszone przez Henrego Forda słowa dotyczące wprowadzanego przez niego do sprzedaży samochodu, słynnego modelu T: ”Możesz mieć go w każdym kolorze, o ile będzie to kolor czarny”. Mamy tu więc jedynie kolejny zabieg socjotechniczny zakładający, że jeśli za życia nie osądzą cię i nie sprowadzą „na właściwą drogę” duchowni chrześcijańscy (choćby mieli cię przy tym pozbawić zdrowia lub życia), to śmierć wcale bynajmniej nie będzie wyzwoleniem od cierpień, bo i tam musisz liczyć się z poniesieniem „odpowiedzialności” za swoje, zwłaszcza wynikające z herezji, błędy. Warto w tym miejscu dodatkowo zwrócić uwagę, że politeizm niejako z definicja daje większe możliwości realizacji swojego indywidualizmu (poprzez możliwość zwrócenia się do jednego lub kilu bogów z wielu) niż monoteizm (zakładający że nasz bóg jest nawet nie tym największym co jedynym możliwym, a za potencjalną herezję grożą dotkliwe konsekwencje). Reasumując, koncepcje indywidualizmu zapoczątkowali myśliciele i filozofowie antyczni a Augustyn jednie skrzętnie to wykorzystał i przekazał dalej, w sposób charakterystyczny dla chrześcijaństwa a znany choćby z często przez niego stosowanego procesu inkulturacji (skoro bez najmniejszych oporów zawłaszczał dawne miejsca kultu czy tradycje, to czemu nie miałby tego samego robić z systemami i założeniami filozoficznymi?).

    Nie zgadzam się również z tak jednoznacznie negatywną oceną zemsty rodowej ani łączeniem jej z domniemaną, występującą u nas (tym bardziej jako jakiś szczególny ewenement) odpowiedzialnością zbiorową. Całkowicie w tym miejscu pomijam, że główna idea grzechu pierworodnego i koniczności osiągnięcia domniemanego, tzw. zbawienia, na których opiera się chrześcijaństwo, to akurat odpowiedzialność zbiorowa w nieomal czystej postaci. Z kolei przykładowo u Słowian, o ile dole można było odziedziczyć po przodkach, to było również możliwe jej odmienienie. Trudno się więc zgodzić z twierdzeniem, że indywidualizm nie był znany Słowianom, szczególnie gdy w okresie średniowiecza przykładowo dopuszczano możliwość by kobiety uczestniczyły w walce razem z mężczyznami. Pomijam w tym miejscu również kwestię, że współcześnie rozumiany indywidualizm zawdzięczamy przede wszystkim rosnącej na przestrzeni wieków świadomości społecznej i upowszechniającej się edukacji (na drodze rozwoju których chrześcijaństwo niejednokrotnie stawało). Swoja rolę w tej kwestii odegrały również zdobycze rewolucji francuskiej oraz późniejsze przemiany społeczne. Wracając natomiast do wróżdy rodowej, to należy wyraźnie podkreślić (powtarzając za moją inna wypowiedzią), że w społecznościach rodowo-plemiennych prawo zemsty rodowej spełniało podobną rolę co zasada „oko za oko, ząb za ząb” w Kodeksie Hammurabiego (przy czym prawa ustalone w Kodeksie Hammurabiego są obecnie uważane za największe dzieło legislacyjne starożytnego Wschodu, którego celność myśli prawnej przewyższyły dopiero kodyfikacje Justyniana (Digesta Justyniana: Corpus Iuris Civilis)). Było więc w we wczesnym średniowieczu sposobem na zachowanie ładu i sprawiedliwości w systemach społecznych gdzie działania sądów lub postępowania administracyjnego ograniczały się zasadniczo do większych ośrodków władzy. Wróżda rodowa w oparciu o kodeks honorowy nie była bynajmniej nadużywana, a jej „krwawość” jest mocno przesadzana i współcześnie (zwłaszcza w oderwaniu od dawnych realiów) demonizowana. Z tego wglądu, iż powodować mogła samonakręcającą się spiralę wzajemnych ataków oraz skutkować wielopokoleniowymi łańcuchami zabójstw, obarczona była wieloma ścisłymi zasadami ją regulującymi. Samo przerwanie łańcucha zemsty było możliwe poprzez różne formy zadośćuczynienia: opłata pieniężna, opłata w formie nieruchomości, broni itp. W takich przypadkach mediacje prowadziły wówczas osoby neutralne w sporze. Trudno natomiast zaprzeczyć, że jako realna kara za dokonany konkretny występek, w minionych czasach wróżda spełniała swoją rolę w regulacji wzajemnych stosunków społecznych. Nie należy tego jednak rozpatrywać w całkowitym oderwaniu od współczesnych realiów.

    Kolejna kwestia dotyczy henoteizmu, który bardziej umiejscowić można jako równorzędny system pośredni znajdujący się pomiędzy monoteizmem a politeizmem (w znaczeniu posiadający pewne cechy wspólne dwóch pozostałych) niż będący formę przejściową między nimi. Nabiera to szczególnego znaczenia przy rozpatrywaniu tego systemu dodatkowo w odniesieniu do panteizmu (który o ile również wykazuje pewne cechy wspólne z monoteizmem, to nie pozostaje on, tym bardziej w bezwzględnej, opozycji do politeizmu). I jako taki henoteizm jak najbardziej jest nie tylko zadowalający ale w pełni satysfakcjonujący dla tych, którzy potrafią wyjść po za dwie skrajności i dostrzec możliwości istniejące niejako obok.

    Nie koniecznie też prawdą jest, że wychowanie w jakimś systemie wyznaniowym czyni z nas automatycznie jego członkami albo tym bardziej nieodwracalnie determinuje naszą tożsamość i określa nasz światopogląd. Znam przypadki osób, które od dziecka są zwyczajnie „odporne” na wszelkie próby indoktrynacji i tego rodzaju urabianie, które narzucaną ideologię choćby podświadomie od samego początku odbierają jako obcą i nienaturalną. Są również takie, których rodzice reprezentują dwa różne systemy wyznaniowe lub światopoglądowe a tym samym wychowując swoje potomstwo pozostawiając mu znacznie szerszy zakres wyboru osobistych poszukiwań. Innymi słowy jak najbardziej możliwa jest identyfikacja obcych (tym bardziej kulturowo) i sztucznie narzuconych elementów, które potencjalnie mogły mieć wpływ na kształtowanie naszej psychiki, podobnie jak możliwe jest ich odrzucenie i dokonanie stosownej, związanej z tym korekty (choć zapewne dla różnych ludzi będzie to możliwe w różnym zakresie i przy różnym poniesionym przy tym wysiłku). Działa to natomiast dokładnie na tej samej zasadzie jak odrzucenie zdiagnozowanych i zidentyfikowanych kłamstw. Wiedząc i mając pełną świadomość, że coś jest kłamstwem nikt rozsądny nie będzie przy tym kłamstwie bezkrytycznie obstawał. Z tego względu to właśnie świadome tkwienie w kłamstwie oraz wnikające z tego hipokryzja w prostej linii prowadzi najczęściej do życia w zakłamaniu i gniewie, a na dłuższą metę do destrukcji osobowości.

    Można również długo polemizować co uznajemy za wielkie osiągnięcia cywilizacji naukowo-technicznej, których nie dała nam (bo nie zdążyła) kultura wywodząca się bezpośrednio ze starożytnej filozofia greckiej. Czy obecne i mocno zarysowane w chrześcijaństwie przesłanie „idźcie i czyńcie sobie Ziemi poddaną” nie doprowadziły do jej zaborczej i niepochamowanej eksploracji, stawiającej naszą własną cywilizacji na granicy zagłady? Czy wynalazki, których największa liczba przypada na okres globalnych wojen, nie zmusiła naszego gatunku do zbyt szybkiej i nie pozbawionych po drodze wielu potknięć, dojrzałości? Być może rowój zapoczątkowany przez kultury takie jak wywodząca się ze starożytnej filozofia greckiej, gdyby miał taką nieskrępowaną przez pojawienie się monoteizmów możliwość, byłby dla nas znacznie bardziej korzystniejszy nawet jeśli nieco wolniejszy, za to kładący większy nacisk na nieco inne wartości jak np. ekologia i odnawialne źródła energii? Idea postępu wg monoteizmów, dla której czas był linią prostą – od aktu stworzenia do zjednoczenia ze Stwórcą, czyli drogą do Boga – przyczynił się do powstania stanowisk z rodzaju „…a po nas choćby potop” gdzie w najmniejszym stopniu nie liczono się ze skutkami ekspansywnej, zaborczej gospodarki zasobami naturalnymi. Ostatecznie dochodzimy jednak do tego samego miejsca, że katolicyzm jest niezdolny poradzić sobie intelektualnie i moralnie ze światem współczesnym, gdyż nie wystarczy jedynie adaptować zastałych treści, które w danym momencie akurat nam pasują, samemu nic oryginalnego nie tworząc.

    Odrębną kwestią jest przedstawiony w eseju konflikt napływającego do Europy ortodoksyjnego islamu. Fanatycznemu monoteizmowi skutecznie może się jednak przeciwstawić tylko inny, równie fanatyczny monoteizm lub (co niestety jest znacznie trudniejsze do osiągnięcia) rzeczywiście powszechna, stojąca na wysokim poziomie edukacja. Dla mnie jako rodzimowiercy wybór między jednym skrajnym fanatycznym monoteizmem a drugim równie skrajnym i fanatycznym monoteizmem, to żaden wybór. Dlatego oczywistym staje się dążenie do w pełni świadomego i powszechnie wyedukowanego społeczeństwa, które skutecznie będzie potrafiło się przeciwstawić dogmatycznej i zabobonnej ciemnocie.

    Odpowiedz

Dodaj komentarz Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.

Znajdź na stronie

Generic selectors
Exact matches only
Search in title
Search in content
Filter by Categories
Esej
Filozofia
Fragment książki
Non classé
O Przewodasie
Polityka
Twórczość

Kategorie

  • Esej
  • Filozofia
  • Fragment książki
  • Non classé
  • O Przewodasie
  • Polityka
  • Twórczość

Meta

  • Zaloguj się
  • Kanał RSS z wpisami
  • Kanał RSS z komentarzami
  • WordPress.org
2023 Przewodas.pl: Oficjalna strona Konrada T. Lewandowskiego. Donna Theme powered by WordPress