Wiemy już, że teza o demokracji, jako ostatecznej formie rządów, okazała się grubo przesadzona. Warto się więc zastanowić, co dalej nas czeka. W poszukiwaniu odpowiedzi pomóc może fragment Bezsilności i zemsty prawdy Konrada T. Lewandowskiego, do lektury którego serdecznie zapraszam!
Bezsilność i zemsta prawdy już w sprzedaży:
Jeżeli czeka nas transformacja demokracji w arystokrację, powrót książąt i cesarzy, analogiczny do przemiany Republiki Rzymskiej w Cesarstwo Rzymskie, to pojawia się pytanie, według jakiego scenariusza miałby się to odbyć? A zwłaszcza, jak nastąpi obejście zasady równości wobec prawa, stanowiącego istotę systemu demokracji liberalnej? W jaki sposób uprzywilejowana pozycja nowego stanu wyższego zostanie usankcjonowana prawnie?
Powie ktoś, że równości wobec prawa już nie ma, że przywileje istnieją. Być może podstawy aktualnego systemu stają się coraz bardziej deklaratywne i fasadowe. Zwłaszcza po upadku ZSRR, kiedy znikły obawy przed rewolucją komunistyczną i rozwarstwienie społeczne zaczęło się znów pogłębiać.
Jednak wciąż jeszcze nie ma oficjalnej sankcji, co na równi z brakiem przyzwolenia społecznego zmusza kandydatów na przyszłych arystokratów do nieustannego zachowywania pozorów, a to robi dużą różnicę. Cechą arystokracji jest ostentacja. Bez jawnego demonstrowania pozycji społecznej, herbów, władzy i przywilejów można mówić co najwyżej o nowobogactwie i nuworyszostwie, będącym raczej źródłem szyderstw niż powszechnego szacunku i podziwu. Nawet jeśli pretendenci potrafią znaleźć się w swojej roli i słoma im już z butów nie wychodzi.
Obecnie możemy zaobserwować dwa charakterystyczne typy proto-arytokratów – magnat medialny i baron narkotykowy. Nazwiska pomijam, by nie wikłać wywodu w nieistotne szczegóły. Pierwszy z wymienionych typów kupuje sobie popularność atakując dominujący establishment i mówiąc ludziom to, co chcą usłyszeć w ramach populistycznej retoryki, stosowanej bez ograniczeń. Od pospolitego lidera populistycznego odróżnia barona medialnego posiadany majątek i pakiety praw własności w środkach masowego przekazu, pozwalające mu mówić co chce, bez oglądania się na polityczną poprawność i kompromisy z establishmentem, którego najważniejsza władza polega obecnie na decydowaniu, kto zostanie zaproszony do studia TV i o kim napiszą gazety i portale internetowe. To powoduje, że samorodni trybuni ludowi bez osobistego majątku muszą iść na kompromisy z systemem, co w krótkim czasie pozbawia ich wiarygodności i kończy ich kariery polityczne. Na otarcie łez dostają domek na przedmieściach.
Niezależny magnat mediany może przetrwać dużo dłużej, ale żaden z nich nie ma nieskończonych środków, a prowadzenie długotrwałej kampanii medialnej jest kosztowne, zatem i oni okazują się w końcu podatni na korupcję oraz zaczynają wykazywać skłonność do poszukiwania nielegalnych dochodów i to kończy ich karierę.
Mocną stroną barona medialnego jest fakt, że częstokroć mówi on o rzeczach ważnych, o których mówić nie wolno i jest wyrazicielem stłumionych, zbiorowych emocji. Musi on jednak stale odgrywać wolę „swojego człowieka” lub „brata łaty”, czasem wręcz błazna, nie wolno mu traktować ludzi z góry, ani zachowywać się wyniośle. Magnat medialny nie ma osobistego autorytetu, cała jego siła jest siłą prywatnego majątku, który nieustannie wyczerpuje się, a nie można liczyć na nowe nadania ziemskie, przywileje i królewszczyzny, pozwalające odbudować stan nadszarpniętego konta. Dlatego jak dotąd establishment zawsze w końcu wygrywa. Prędzej czy później.
Drugi typ proto-arystokraty, baron narkotykowy, czy szerzej mafioso, w zależności od kraju, w którym funkcjonuje, musi działać nielegalnie i zakulisowo albo rzucić państwu otwarte wyzwanie, polegając na sile prywatnej armii. Brak legalności działań oczywiście alienuje takich ludzi i wyklucza ich poważniejszy wpływ polityczny, a zwłaszcza szanse zdobycia większego poparcia społecznego. Muszą oni unikać jawnych konfrontacji politycznych na większą skalę, w przeciwieństwie do baronów medialnych, którzy na tym polu właśnie radzą sobie najlepiej. Bycie przestępcą jest jednak sprawą wstydliwą i nie pomoże tu demonstracyjna działalność dobroczynna ani pozowanie na Robin Hooda. Ci ludzie mogą zyskiwać miliardy, ale muszą żyć enklawach i twierdzach ściśle izolowanych od świata. Zarówno dla własnego fizycznego bezpieczeństwa, jak i po to by nie rzucać się zbytnio w oczy władzom państwowym, które nie zawsze będą przekupne, bezmyślne i nieudolne. Wystarczy, że raz coś pójdzie źle i po majątku i wpływach.
Z kolei armie baronów kokainowych szachujące państwa Ameryki Południowej są, co trzeba podkreślić, wojskami najemniczymi. Tacy ludzie nie będą ginąć dla żadnej idei ani walczyć bohatersko z przeważającym lub choćby tylko równorzędnym przeciwnikiem. Nadają się jedynie do terroru i zastraszania. Mogą zmasakrować bezbronnych studentów, ale kiedy zrobi się naprawdę gorąco, porzucą swojego mocodawcę albo wręcz go sprzedadzą policji. Tutaj głównym deficytem jest brak lojalności. Próbuje to się nadrabiać, polegając na więzach kombatanckich kolegów z byłych jednostek wojskowych albo sztamie chłopaków z jednej dzielnicy czy miasteczka, ale to znów wyklucza zdobycie szerszego społecznego poparcia. Baron narkotykowy może kupić wiwatujący tłum albo głosy w wyborach, ale już z reguły nie dla siebie, tylko dla swojego protegowanego, samemu kryjąc się w cieniu.
Arystokrata musi mieć prywatną armię, która będzie chronić jego interesy i sporadycznie wymuszać posłuch, ale musi to być po pierwsze armia legalna, a po drugie związana z arystokratą więzami lojalności silniejszymi niż żołd najemnika. Odsetek najemników nie może przekraczać 20-30%. Zatem bazą lojalności muszą być więzy krwi, wspólnota ideałów politycznych lub sankcja religijna, a najlepiej jedno, drugie i trzecie na raz.
Obecny system polityczny istnienie takich przywilejów wyklucza z założenia, dlatego możemy mówić tylko o proto-arystokratach, niezależnie od tego jak bogatych i wpływowych ludzi rzecz dotyczy. Kilkunastu czy kilkudziesięciu osobistych ochroniarzy to za mało. Niemożność legalnego posiadania prywatnych wojsk, wielkości co najmniej pułku, stanowi bardzo silne ograniczenie, w praktyce wykluczające odrodzenie się arystokracji.
Dalsza dyskusja tej kwestii byłaby zatem bezprzedmiotowa, gdyby system demokracji parlamentarnej nie chwiał się coraz bardziej i nie ujawniał coraz głębszej bezradności wobec kolejnych problemów społecznych. Niepowstrzymany rozrost jednostronnie zideologizowanej biurokracji, usłużnej jedynie wobec wielkich korporacji, musi w końcu rozsadzić istniejące ramy, zarówno w skali całej Europy, jak i poszczególnych państw Zachodu.
Nowa umowa społeczna zostanie zatem zawarta. W jej ramach nastąpi sprywatyzowanie wojska i policji, które zaczną oficjalnie podlegać lokalnym neo-feudałom. System prawny zostanie głęboko zmieniony, ale będzie zachowany. Inaczej nowi władcy będą tylko przykrym, bandyckim epizodem. By się ostać muszą mieć poparcie ogółu, czyli gwarantować ład społeczny. Muszą być strażnikami prawa, choćby nawet przez siebie stanowionego, ale we wspólnym interesie.
W imię czego taka umowa społeczna mogłaby zostać zawarta? Z pewnością w obliczu rosnącego społecznego chaosu, generowanego pospołu przez rządy liberalnej lewicy i unijnej biurokracji. Jeszcze dziesięć lat temu działania władz Unii Europejskiej sprowadzały się do irytujących śmiesznostek, typu marchewka owocem, potem zaczęło się regularne zatruwanie życia, w rodzaju „ekologicznych żarówek”, reorganizacji wywozu śmieci czy plagi prekariatu. Towarzyszy temu masowe korumpowanie unijnych urzędników przez lobbystów wielkich korporacji, które zawsze znajdują sposób, by ominąć przepisy. W 2015 roku doszło do tego jeszcze fizyczne zagrożenie bezpieczeństwa obywateli krajów członkowskich. Granic tego szaleństwa nie widać.
Bruksela wykazuje coraz bardziej agresywny brak odpowiedzialności oraz ideologiczne zacietrzewienie, zapominając że sama nie jest zdolna narzucić swojej polityki siłą. Może jednak siać chaos i robi to. Jak zwykle z właściwą lewicy przeciwskutecznością wynikającą ze skłonności do biurokratycznych hiperregulacji.
Ten stan rzeczy uruchamia siły społeczne napędzające cykl przemian demokracja-arystokracja i otwiera drogę do władzy dla nowej generacji książąt. Drugie średniowiecze przestaje więc być akademicką spekulacją dla intelektualnie zaawansowanych. Krok po kroku staje się rzeczywistością polityczną.
Nie twierdzę, że nowy arystokratyczny system będzie lepszy i nie zamierzam go zachwalać, wzorem Platona. Przyszłe rządy arystokracji też będą miały swoje patologie, nasilające się w miarę upływu czasu, aż w końcu zostaną zniesione przez odradzający się ponownie republikanizm. Teraz jednak, w ciągu najbliższych stu lat, powrót arystokracji jest historyczną koniecznością. Tylko arystokraci bowiem są w stanie realnie przeciwstawić się wszechwładzy bezdusznych korporacji, które manipulują obecną biurokracją jak chcą.
Wykluczam możliwość, że nową arystokracją stanie się wyższa kadra zarządzająca tych korporacji. Dlatego, że korporacje są bytami systemowymi, niezależnymi od woli poszczególnych osób, które w nich pracują. Żaden prezes nie jest wybierany dożywotnio i nikt personalnie nie sprawuje tam całościowej, osobistej kontroli. Zgromadzenie akcjonariuszy, rada nadzorcza, prezesi i zarządy wyższego szczebla (o niższych poziomach menadżmentu nie wspominając), mają kompetencje ograniczone do relatywnie niewielkiego zakresu decyzji, zaś członkowie tych ciał mogą być wymieniani w każdej chwili, bez wpływu na funkcjonowanie całości.
Tym, co w korporacjach jest naprawdę trwałe, to ich system organizacyjny, w którym wszyscy ludzie są tylko trybikami, mniejszymi lub większymi, ale zawsze w znacznym stopniu uprzedmiotowionymi. Stąd obserwowana w korporacjach nadreprezentacja psychopatów, którzy w takich strukturach systemowych odnajdują się najlepiej i mają ułatwione kariery.
Względnego uczłowieczenia korporacji, czego domagają się alterglobaliści, może dokonać tylko nowa arystokracja, przejmując je i podporządkowując swojej woli. Motorem takiej rewolucji nie może być sama wola rady akcjonariuszy, bo wtedy byłaby to tylko rutynowa wymiana prezesa. Siła dokonująca przejęcia musi więc pochodzić z zewnątrz korporacji i wynikać z czegoś więcej niż posiadanie pakietu akcji, a więc z nowej umowy społecznej, dającej władzę nad korporacją nowemu księciu.
Dokonanie się tej przemiany poznamy najpierw po tym, że władze globalnych korporacji staną się dziedziczne. Władcy pochodzić będą raczej z grona akcjonariuszy niż zarządu, ale główne źródło władzy Nowego Księcia znajdować się będzie poza strukturami korporacji. Stać będzie za nim silna sankcja społeczna, wymuszająca posłuszeństwo systemu korporacyjnego.
Drugim sygnałem przemiany systemu będzie fakt, że zaczną powstawać legalne, prywatne armie, podlegające osobie księcia i reprezentowanej przez niego wspólnocie społecznej. Korporacje przestaną więc być globalne i ponadnarodowe, nastąpi ich zakotwiczenie terytorialne. Koncerny japońskie wykazują tę cechę od początku swego istnienia. Inne w pewnym momencie pójdą w ich ślady, przejmując i kultywując inne tradycje narodowe. Przynajmniej tak to będzie wyglądało z zewnątrz. Istotą tego procesu będzie jednak kształtowanie się nowego systemu władzy arystokratycznej.
Na razie jednak, przyznajmy obiektywnie, dostrzegalne są tendencje dokładnie odwrotne – korporacje demontują państwa narodowe, a ich wpływy najsilniejsze są w krajach, w których uczucia narodowe są najsłabsze, czyli w Niemczech, Francji, Szwecji. Zważywszy zaś, że Francja i Niemcy to jest twardy rdzeń Unii Europejskiej, owa „Europa pierwszej prędkości”, pokazuje to, że cały projekt UE jest w istocie podporządkowany interesom wielkich korporacji. Widać to choćby po praktyce ustawodawczej Parlamentu Europejskiego, która na pierwszym miejscu stawia potrzeby globalnych podmiotów, natomiast interesów obywateli Unii to ciało nie reprezentuje zupełnie, skrywając ten fakt za parawanem rzekomej troski o mniejszości seksualne i „prawa kobiet”. Czysto werbalnej i obłudnej, gdyż realnie sytuacja kobiet w krajach zachodnich systematycznie się pogarsza, zwłaszcza pod względem bezpieczeństwa osobistego. Im więcej triumfującego feminizmu w polityce, tym więcej „kultury gwałtu” na ulicach – to gorzki paradoks naszych czasów.
Oderwanie unijnych elit od europejskich społeczeństw, ich rzeczywistych potrzeb i interesów pokazała zwłaszcza arbitralność, z jaką spowodowano kryzys imigracyjny końca 2015 roku oraz nonszalancja, z jaką początkowo próbowano tym kryzysem zarządzać, co w głównej mierze sprowadzało się do propagandowo-medialnej nagonki na krytyków otwarcia granic. Przeszło 300 milionów obywateli Unii potraktowano jak dzieci. Efektem był Brexit i bunt państw Europy Środkowo-Wschodniej.
Jeżeli więc aktualna sytuacja polityczna w Europie na pierwszy rzut oka przeczy temu co napisałem wyżej o terytorialnym „zakotwiczaniu korporacji”, to sprzeczność owa nie tyle dyskwalifikuje moją tezę, co raczej ujawnia istotę kluczowego konfliktu, napędzającego dynamikę przemian na Zachodzie. Nacjonalizm i patriotyzm są uważane za głównego wroga przez zwolenników integracji globalnej. Nie zwalczano by ich tak usilnie gdyby uczucia narodowe istotnie były anachronicznym marginesem bez znaczenia, jak to próbuje nam wmówić liberalna propaganda. To że siły pro-integracyjne wydają się wykazywać obecnie większą inicjatywę, zwłaszcza fakt, że mają one całkowicie posłuszne i dyspozycyjne media, dyscyplinowane polityczną poprawnością, nie oznacza że przeciwna strona nie jest równie silna i znacząca politycznie, tylko może jest mniej medialna. Przykładem odniesiony wbrew politycznej poprawności sukces wyborczy Donalda Trumpa, który można uważać za pierwszą zapowiedź przemiany całego systemu.
Gra o tron dla Nowego Księcia toczy się przede wszystkim za kulisami korporacyjnych rad nadzorczych i walnych zgromadzeń akcjonariuszy. Kiedy wreszcie rzecz się rozstrzygnie i poznamy imię naszego władcy, dla osób które uwierzyły w liberalną narrację będzie to szok na miarę wywrócenia świata do góry nogami. I kolejna zemsta ignorowanej prawdy…
Wróćmy do kwestii podpór władzy Nowego Księcia, czyli nowej umowy społecznej. Po pierwsze więc prawo i funkcja strażnika prawa, co wyklucza zbyt daleko idącą samowolę i wymusza przestrzeganie zasady: „Są jeszcze sędziowie w Berlinie!”. Oby byli także i w Warszawie…
Po drugie, etniczne więzy krwi albo ich odpowiednik polityczny. Książę nie może być obcym, który nie rozumie swoich poddanych. Musi być nasz! Dzielić z nami przynależność do tej samej wspólnoty. Co więcej, musi też prowadzić swoje interesy w swoim księstwie, a nie w raju podatkowym. Wyprowadzanie pieniędzy z terenu działalności politycznej to domena proto-arystokracji, zmuszonej do chytrej gry z państwem, a w razie porażki, pospiesznej ucieczki z walizkami pieniędzy. Zjawisko rajów podatkowych powinno zaniknąć automatycznie z chwilą jawnego przejęcia państw przez nowych arystokratów, bowiem swojej prywatnej własności z reguły nie eksploatuje się rabunkowo jak kolonii.
Innymi słowy, tak jak kiedyś obiecywano nam, że prywatyzacja firm i wolny rynek zapewnią nam dobrobyt, tak w nadchodzącej przyszłości należy spodziewać się kolejnego etapu dynastycznej prywatyzacji korporacji i całych państw, oficjalnie aby zapewnić nam bezpieczeństwo, przynajmniej na kilka pierwszych pokoleń. Bowiem potem kolejna epidemia chronicznych wojenek pomiędzy zwaśnionymi feudałami nowej generacji wydaje się nieunikniona. Tak samo jak wyższa władza królewska i cesarska, aby zapewnić pokój między parami królestwa.
Po trzecie, pojawi się sankcja religijna nowej władzy. Tej bodaj brakuje najbardziej współczesnym proto-arystokratom, skutkiem czego nie są oni w stanie przetrwać okresu niepowodzeń i odwrócenia się politycznej dobrej passy. Spadając ze szczytu stają się nikim. Populistyczny lider jest jak saper – myli się i przegrywa wybory tylko raz.
Książę natomiast po nieudanym projekcie politycznym ma szansę zachować swój tytuł, podstawowe przywileje i pozycję społeczną, chroniony przez autorytet religii, która nie pozwala go odprawić jak pierwszego lepszego. Ma więc znacznie większą możność odbudowy swojej pozycji politycznej. Na pewno łatwiej dostaje kolejną szansę. Jeśli jest inteligentny, może tych szans dostać cały szereg. Jak nie on, to jego ród w kolejnych pokoleniach.
Przypomnijmy, że polityczna kariera chrześcijaństwa w początkach średniowiecza była skutkiem tego, że oferowało ono bezwarunkowe wsparcie władcom pogańskim, których władzą mogło zachwiać każde chwilowe niepowodzenie militarne lub rok nieurodzaju, uważane za objaw utraty łaski plemiennych bogów. Ponadto chrześcijaństwo bardziej niż tradycyjne religie indoeuropejskie sprzyjało tworzeniu dynastii. Obecnie jednak chrześcijaństwo nie ma władzy nic do zaoferowania, a żądania aroganckich biskupów są coraz większym obciążeniem politycznym.
Katolicyzm jest skompromitowany moralnie i wypalony politycznie. Gdyby nie oprawa rytuałów przejścia, którą zapewnia, byłby już całkiem zbędny. Katolicyzm trwa siłą bezwładu, sentymentu i zaślepienia prostych wyznawców, bazuje na bezrefleksyjnych emocjach, co sprowadza go do roli pogaństwa w źródłowym znaczeniu tego słowa, czyli religii prowincjonalnych obszarów wiejskich. Większość ludzi już nie wierzy i nie chce wierzyć w naukę kościołów chrześcijańskich. W Polsce i w Rosji próbuje się ich do tego przymusić, ale powoduje to tylko większy opór. Wszędzie trwa ferment duchowy i spontaniczne poszukiwania nowych form wiary, nowych nośnych mitów i nowej tożsamości. Ten proces nasila się z każdym rokiem.
Wspólnota pochodzenia etnicznego i wspólnota wiary niewątpliwie budują najsilniejszą więź władcy z poddanymi. W szczególności zapewniają wysokie morale armii, która jak wspominałem, nie może opierać się na samych najemnikach, ale w większości muszą ją tworzyć ludzie gotowi na złożenie ofiary z własnego życia. W imię czego? Tu w grę wchodzą tylko wiara i wspólnota narodowa. Tylko one są w stanie dostarczyć mitów budujących tożsamość wiernych poddanych.
Potrzebna jest zatem nowa wiara i religia.
Nie tylko społeczeństwu, ale również Nowemu Księciu i nie tylko po to, by wesprzeć jego rządy, ale także jego samego osobiście. Książę raczej rzadko będzie psychopatą, częściej zwykłym człowiekiem, zmuszonym podejmować trudne decyzje polityczne, stanowiące poważne obciążenie dla jego psychiki, zwłaszcza pod koniec życia.
Polityka nigdy nie będzie moralna, może być tylko skuteczna lub nieskuteczna. Procesy polityczne są grą realnych sił społecznych, często irracjonalnych i nie ma znaczenia, czy siły te są słuszne, czy nie, oparte na prawdzie lub przesądach. Są realne, a więc skuteczny polityk musi się z nimi liczyć i nimi manipulować, niezależnie od tego, czy w to wierzy i jak wiele wewnętrznego sprzeciwu będzie go to kosztować.
Każda próba pragmatyzacji polityki, ujawnienia jej wewnętrznych mechanizmów, poszukiwania racjonalnego kompromisu z ideałami etycznymi, natychmiast tę politykę osłabia i czyni ją podatną na demagogiczne ataki sił deklarujących czczą wierność najwyższym humanistycznym ideałom. Przykładem propaganda bolszewickiej Rosji, która niezwykle skutecznie zwodziła zachodnich idealistów, czyniąc z nich pożytecznych idiotów i oddanych agentów. Głośno mówiono o najbardziej świetlanych wartościach ogólnoludzkich, skrycie popełniając najbardziej odrażające zbrodnie. I to działało. Teraz próbuje do tego wracać Rosja cara Putina. Zatem skuteczna polityka jest nieodłączna od hipokryzji. Tylko religia dająca wyższą sankcję może uczynić ten stan rzeczy możliwym do zniesienia, choć dalece nie idealnym.
Wielka lekcja wynikającą z kariery politycznej Jarosława Kaczyńskiego to pokaz jego wyrachowania i bezwzględnej, ale nad wyraz skutecznej gry smoleńskimi trumnami oraz polskimi mitami narodowymi. Można się tym brzydzić, ale trzeba przyjąć do wiadomości, że tak właśnie działa efektywna polityka – ludźmi trzeba bezwzględnie manipulować i grać na ich emocjach, by osiągnąć polityczny cel. Polityka musi być cyniczna.
Niezbędny jest więc kapłan, który stanie u boku Księcia i udzieli mu duchowego wsparcia w chwilach zwątpienia, wywołanych uświadomieniem sobie nikczemności działań przeciwko prawdzie, prawdzie i pięknu, które są od polityki nieodłączne. Jarosław Kaczyński takich kapłanów, jak łatwo zauważyć, znalazł, ale, niestety, reprezentujących religię schyłkową, coraz mocniej odrzucaną przez społeczeństwo. Anachroniczna mitologia smoleńska mocniej dzieli niż jednoczy Polaków, wzmagając kryzys tożsamości.
Emocjonalne zaślepienie wyznawców i oportunizm karierowiczów schlebiających dyrektorowi Rydzykowi to za mało, by religia była naprawdę skuteczna i użyteczna dla władzy politycznej.
Ortodoksyjny katolicyzm stanowi dla tej władzy zdecydowane obciążenie, co widać było w Polsce 2016 roku, w związku z Czarnym Protestem przeciwko zakazowi aborcji. Formalnie prokatolicka władza musiała odstąpić od realizacji katolickiej ideologii, gniew biskupów załagodzono kolejnymi dotacjami, co wzbudziło większą społeczną niechęć do Kościoła i pogłębiło deficyt budżetowy.
Religia naprawdę przydatna władzy świeckiej musi być zdolna przekonywać do siebie inteligencję i klasę średnią, a nie odstraszać je coraz bardziej. Musi też mieć potencjał mistyczny, zdolny wywoływać szczerą wiarę w sceptykach. Tego już nie są w stanie dokonać żałosne katolickie manipulacje z hostiami zakażonymi koloniami bakterii pałeczki krwawej (Serratia marcescens), zwane „cudami eucharystycznymi”, ani propagowanie ogłupiającej, irracjonalnej mody na egzorcyzmy.
Renesansowi książęta w ramach zadośćuczynienia za praktyki polityczne, które musieli wykonywać, by utrzymać się u władzy, dla uspokojenia sumień fundowali potem obiekty sakralne i wybitne dzieła sztuki religijnej. Nie inaczej będzie i teraz. Wątpliwe jednak, by komukolwiek jeszcze były potrzebne chrześcijańskie katedry i kaplice sykstyńskie. Nowa religia oznacza więc nową architekturę i sztukę, rozkwitające pod opieką nowych mecenasów i podporządkowane nowej mitologii. Kariera mitu „zamachu smoleńskiego” pokazuje, że musi to być mitologia rodzima, swojska, bliska ludziom. To ma większe znaczenie od ewentualnej racjonalności i prawdziwości tych mitycznych opowieści.
Konrad T. Lewandowski
Chcesz dowiedzieć się więcej? Zamów Bezsilność i zemstę prawdy bezpośrednio na stronie lub na Allegro.pl!
SPIS TREŚCI
Rozdział I: Mit interfejsem prawdy
Rozdział II: Klątwa Verdun, czyli źródło kryzysu cywilizacji
Rozdział III: Krytyka lewicy
Rozdział IV: Krytyka prawicy
Rozdział V: Krytyka nauki i mediów
Rozdział VI: Nieusuwalność religii
Rozdział VII: Kwestia tożsamości
Rozdział VIII: Pewność siebie a mit
Rozdział IX: Nowy Książę
Rozdział X: Cykle cywilizacji
Rozdział XI: Monoteizm vs. politeizm – konflikt twórczy czy destrukcyjny?
Rozdział XII: Transformacja katolicyzmu
Rozdział XIII: Nowy mit tożsamościowy a identytaryzm
Zakończenie
Dodatek