Powszechna krytyka polskiego sądownictwa wydaje się zupełnie nie wzruszać środowisk prawniczych, jakby te nie poczuwały się do jakiejkolwiek służby społecznej. Ten stan rzeczy wykorzystuje obecna władza aby forsować swoje kontrowersyjne projekty polityczne, czując wyraźne wsparcie opinii publicznej. To z kolei dostarcza drugiej stronie oręża do obrony status quo i zbywania wszelkich projektów zmian argumentem, że jest to niedopuszczalna ingerencja pierwszej władzy w trzecią. Kto ma rację i jak przerwać ten zaklęty krąg?
Nasza trzecia władza niewątpliwie głęboko wyalienowała się społecznie, można mówić wręcz o jej tyranii, zwłaszcza że niektóre ostatnie wyroki wydają się być złośliwą kpiną z polskiej opinii publicznej, jak choćby nakaz przeprosin obywatela Niemiec, który znieważał Polaków, za to że został nagrany… Podobnie sprawa Jana Śpiewaka, chwytanego za słówka kazuistycznymi sztuczkami, w stylu żywo kojarzącym się z francuską aferą Dreyfusa sprzed 120 lat, bowiem tak samo potraktowano Emila Zolę za publikację słynnego „Oskarżam!”. Przerażająca sprawa Komendy, który raczej na pewno nie był jedynym takim skazanym… Wydaje się jakby polski wymiar sprawiedliwości sobie po prostu z nas drwił. Za tymi wyrokami słychać wręcz śmiech zadowolonego z siebie tyrana.
Słowo o metodzie
Niniejsze rozważania opieram na swoim życiowym doświadczeniu, które w tej materii było dość burzliwe i różnorodne. Wypowiadam się więc tutaj jako były podsądny, powód, dziennikarz sądowy, krewny zawodowych prawników i wreszcie czynny od 30 lat pisarz, obdarzony niezbędnym w tym fachu zmysłem obserwacji. Z wykształcenia jestem doktorem filozofii.
W latach 1998-2016 byłem wzywany przez sądy w czterech sprawach związanych z moją działalnością publicystyczną. Trzy razy ze sławnego artykułu 212 kodeksu karnego i raz na podstawie art. 24 kodeksu cywilnego. Zaznaczam, że nigdy nie zostałem skazany, ani nie jestem karany. W przeciwnym razie uważałbym, że nie mam moralnego tytułu aby pisać ten tekst. Ze wspomnianych spraw wywikłałem się doprowadzając do ich umorzenia, wycofania zarzutów, zawierając ugody. Jak widać jednak trwało to długo i nie brakło momentów dramatycznych.
Jako powód występowałem w dwóch kolejnych sprawach cywilnych, jedną wygrałem, jedną przegrałem. Acz korzystny dla mnie wyrok okazał się nieegzekwowalny. Jako dziennikarz śledziłem trzy sprawy, m.in. słynnych dzieci z Niska oraz jednego wielokrotnego powództwa o tzw. „klauzule abuzywne”, czyli rodzaju piractwa procesowego, gdzie zapadł kolejny wyrok korzystny dla pozwanych, ale znów nieegzekwowalny.
Reszta mojego doświadczenia z polskim wymiarem sprawiedliwości jest typowa dla osoby śledzącej wydarzenia medialne i dyskutującej o tym, ze znajomymi prawnikami, czyli tu powiedziałbym mam takie jak wszyscy.
Niestety, nie rozwodziłem się, więc na ten popularny temat nic nie wiem. Nie przeprowadzałem też adopcji, ani innych sądowych formalności typu nabycie spadku. Moja wiedza w tych kwestiach jest na poziomie plotek, więc nie będę na niej polegał w tym szkicu. Zaznaczam tylko dla porządku, że to tu jest poziom tego „co wiedzą wszyscy” i dowodów z anegdoty.
Z żadnych oficjalnych statystyk programowo korzystać nie zamierzam. Nie mam zaufania. Doskonale pamiętam toczone w latach 90. medialne debaty na temat samooczyszczenia środowiska sędziowskiego i przytaczane wtedy statystyki, z których wynikało, że jest świetnie, albo przynajmniej sprawy są na dobrej drodze. Tymczasem samooczyszczenie nie nastąpiło, a systemowa patologia zreprodukowała się w kolejnym pokoleniu sędziów.
Sędziowie, jacy są
Na dziesięć obserwowanych przeze mnie przypadków tylko dwoje sędziów było kompetentnymi profesjonalistami, żywo zainteresowanymi rozpatrywaną sprawą. Nawet stać ich było na „przepraszam”, kiedy popełnili jakąś drobną omyłkę. Połowa pozostałych to oschli formaliści, chowający się za procedurami procesowymi. Druga połowa sprawiała wrażenie osób z głębokim autyzmem. Nie wiadomo było, czy w ogóle coś do nich dociera, jakby nie odróżniali złodzieja od okradzionego i zdecydowani byli równo spacyfikować wszystkich zamieszanych w kradzież. Na wszelkie napięcia na sali sądowej reagowali agresją w stylu „ja tu rządzę!”. Bliska mi rodzinnie radczyni prawna, ze swej strony opisała ten rodzaj sędziów słowami: „siedzi i ma za złe”.
Oczywiście, że wynika to z nieznajomości akt sprawy, których się nie przeczytało, bo strony na sali powiedzą o co chodzi, ale kiedy strony zaczynają to tłumaczyć, to się im zabrania pouczać wysoki sąd, bo przecież wszystko jest w aktach… Lęk spowodowany obawą, że niekompetencja się wyda, skłania tych sędziów do szukania wszelkich możliwych dróg na skróty, zepchnięcia sprawy z wokandy byle szybciej i pozbycia się intruzów z sali. Na koniec uzasadnienie wyroku napisze aplikant, te się podpisze i jak się stronom nie podoba, to zapraszamy do apelacji!
W takich przypadkach rzeczywiście lepiej sobie darować i skupić się na tej apelacji, bo tam jednak ma miejsce trochę wyższy poziom procedowania. Choć sprawa Komendy temu przeczy.
Sędziowie formaliści natomiast głęboko wypaczają rzeczywisty stan sprawy, ponieważ połowy istotnych rzeczy nie da się im powiedzieć, gdyż to nie ten etap procesu, albo wniosek nieprawidłowo sformułowany. Jak się w odpowiedzi na pozew rozpiszecie za bardzo to sąd tego nie przeczyta, a jak napiszecie tylko trochę, licząc że resztę powiecie na sali, to sąd nie będzie z wami gadać. Absolutnie nie ma żadnej możliwości wyjścia z tego dylematu. Pozostaje tylko liczyć na umorzenie lub nakłonienie strony powodowej do wycofania sprawy, co było moją taktyką. Wtedy cała indolencja systemu staje się waszym sojusznikiem, aczkolwiek mocno kapryśnym. Albo pozostaje apelacja… Jeśli samemu się jest powodem, to lepiej dać sobie spokój.
Krótko mówiąc, idąc do polskiego sądu mamy tylko jedną szansę na pięć, że zostaniemy wysłuchani i uzyskamy sprawiedliwość. Jak w rosyjskiej ruletce. Rodzinny adwokat zbył tę konkluzję ironicznym komentarzem, że jestem niepoprawnym optymistą…
Mechanizm rosyjskiej ruletki
Za główną bolączkę polskiego systemu sprawiedliwości uważam całkowitą przypadkowość i nieprzewidywalność wyroków. Cytowany w komediowym serialu „Ranczo” dowcip o sędzi, który nie ma żony ani psa, ale natychmiast płaci zadośćuczynienie za pokąsanie przez psa będącego z jego żoną na spacerze, bo inaczej sprawa trafi do sądu, a wtedy to nigdy nic nie wiadomo…, jest niestety gorzkim i celnym opisem realnej sytuacji.
Dzieje się tak dlatego, że normą jest sądowa procedura „na podkładkę”. Chodzi o podstawę do wydania wyroku, która nie może być całkowicie wyssana z palca, bo w apelacji nie przejdzie i obciąży karierę. Zatem chodzi o w miarę wiarygodny pretekst wydania takiego właśnie orzeczenia i tego pretekstu, czyli „podkładki” wyroku sąd na sali realnie szuka. Kiedy znajdzie, natychmiast zamyka sprawę, idąc już po najmniejszej linii formalnego oporu.
Zręczni adwokaci wobec tego starają się manipulować sądem, tak aby podsunąć mu tę podkładkę, korzystną dla swojego klienta, a wtedy gra się kończy. Wdzięczny sąd bierze, przyklepuje i następny proszę!
Szkopuł polega na tym, że ta „podkładka” nie odzwierciedla rzeczywistej sytuacji, a jeśli już to zupełnie przypadkowo. Z filozoficznego punktu widzenia jest prawdą cząstkową, która nie mówi nic o całości. Tak jak w tej buddyjskiej anegdocie o słoniu obmacywanym po ciemku – jeden z adeptów dotyka trąby i twierdzi, że słoń jest wężem, drugi nogi, więc uważa że słupem, trzeci ucha, więc płatem skóry. Na zapalenie światła, czyli doświadczenie głębokiego wglądu w istotę rzeczy, na sali sądowej miejsca nie ma.
Tak więc, podczas procesu, w ramach ustalania tzw. stanu faktycznego tworzona jest kompletna fikcja, nie pozostająca zwykle w żadnym związku z rzeczywistością. Sędzia coś sobie wyobraża i dąży do potwierdzenia tych wyobrażeń, nie cofając się przed naginaniem faktów i zeznań świadków i stron, np. nie wysłuchując ich do końca. Osobiście doświadczyłem sytuacji, w której pani sędzia przerwała mi zdanie w połowie, kazała tę połówkę zdania zaprotokołować i nie pozwoliła mi dokończyć, mimo że chciałem powiedzieć coś całkiem innego niż zostało zapisane. Moje protesty przeciw tej manipulacji nie zdały się na nic. Usłyszałem, że będę mógł się wypowiedzieć w ostatnim słowie, czyli kiedy wyrok już praktycznie będzie gotowy. Wybrnąłem z tej sytuacji dzięki świadkowi oskarżenia, który podał stan kompletnie przeciwny do tego co zostało zaprotokołowane. Osłupienie wysokiego sądu bezcenne, jeśli się ma nastrój do śmiechu.
Owszem, jest uzasadnione ucinanie przez sąd zbyt rozwlekłych i niewiele wnoszących do meritum narracji, jednak wysokie sądy, z tego co zauważyłem po prostu nie lubią słuchać. Zwłaszcza w sprawach cywilnych. W karnych oskarżony ma jednak trochę więcej praw procesowych, które są przynajmniej formalnie przestrzegane. Zwłaszcza prawo do procesu jest lepsze, ponieważ sędzia główny nie zmienia się tak łatwo i często jak w sprawach cywilnych. Teoretycznie sędzia przejmujący sprawę, powinien wnikliwie przeczytać akta, ale nie żyjemy w krainie bajek. Poza tym, tak naprawdę ważne są prywatne notatki sędziego, poza protokołem sprawy, które sędzia odchodzący zabiera ze sobą.
Zwyczaj wydawania wyroków „na podkładkę” dramatycznie rujnuje zaufanie do wymiaru sprawiedliwości i sieje niewyobrażalną destrukcję w życiu zwykłych ludzi wkręconych w tę maszynerię. Jako z kolei sprawozdawca sądowy byłem świadkiem sytuacji, w której pozwana odmówiła przyjęcia ugody zaproponowanej przez powoda, pod naciskiem medialnym. Uznała, że ta sprawa kosztowała ją zbyt wiele nerwów i należy się jej większa satysfakcja. Miała wszelkie racjonalne podstawy do tej decyzji, ponieważ sprawa ewidentnie szła po jej myśli. Było to widać choćby po chwilach, kiedy sędzia robiła prywatne notatki, reagując w ten sposób na sprzeczności w zeznaniach świadków powoda. Niestety, po wysłuchaniu wszystkich świadków zmieniono sędziego i pani sędzia zabrała swoje notatki w siną dal. Nowy sędzia przeczytał akta po łebkach, znalazł przypadkowe zdanie, które posłużyło mu za podkładkę do wydania wyroku i orzekł przeciwko pozwanej, która się psychicznie załamała. Sprawa jest w apelacji, a ja nie mogę o tym więcej napisać, ponieważ pozwana sobie nie życzy, straciła zaufanie do wszystkich i wszystkiego.
Przez lata sądziłem, że lepiej być oskarżonym karnie niż pozwanym cywilnie, bo przynajmniej człowieka nie traktują na sali sądowej jak śmiecia – tak uważałem, póki nie zetknąłem się ze sprawą Komendy, która jest bodaj najdramatyczniejszym przejawem niezawisłości sądów od prawy materialnej i to w dwu kolejnych instancjach. W tej kwestii jako filozof chciałbym zauważyć, że zgodnie z logiką formalną nie ma czegoś takiego jak „nowe dowody”, które jakoby się po latach pojawiły. Jeżeli bowiem dowodów nie ma teraz, to z samej logicznej istoty pojęcia dowodu wynika, że nie było ich nigdy wcześniej. I sąd powinien był to zauważyć, zwłaszcza w dwóch kolejnych instancjach. Jest absolutnym skandalem, że sędziowie, którzy skazali pana Tomasza Komendę nadal orzekają i cieszą się opinią „dobrych sędziów”. Honor i poczucie elementarnej przyzwoitości powinny kazać im podać się do dymisji, skoro tego nie robią, najwyraźniej takowych cnót nie posiadają.
Sądy czasem mają poczucie, że z ich orzeczeniem jest coś nie tak. Używają wtedy magicznych zaklęć do zaklinania rzeczywistości: „sąd nie miał żadnych wątpliwości”, „sąd ustalił ponad wszelką wątpliwość”. W najlepszym razie sąd użyje formuły: „sąd nie orzeka czy…”, tylko sobie orzeknie gdzieś obok tematu, jak mu wygodniej, a żadna ze stron nie będzie wiedziała, czy wygrała, czy przegrała. Tak bywa z wyrokami wracającymi z apelacji do ponownego rozpatrzenia, bo skoro nie może być tak jak było, to trzeba coś tam zmienić, więc się zmienia.
Niezawisłość i niezależność
Sędziowska niezawisłość z tego co zauważyłem najbardziej przydaje się adwokatom, ponieważ usprawiedliwia wszelkie ich fuszerki. Podczas zasięgania porad prawnych w związku z moimi sprawami, byłem od razu spisywany na straty, co poznawałem po sformułowaniu: „Te panie sędzie mają problemy z podejmowaniem decyzji, ale są niezawisłe. Trzy tysiące złotych będzie się należało…”, plus koszty przegranej sprawy, oczywiście. Dlatego po kilku próbach zrezygnowałem z asysty adwokata na sali sądowej, ponieważ daje to całkowicie złudne poczucie bezpieczeństwa i dekoncentruje. Najlepiej zasięgnąć wcześniej porady prawnej i brać byka za rogi, bo nikt lepiej od ciebie nie zadba o twój własny interes. Kroplą, która przelała czarę goryczy w moich stosunkach z palestrą była sytuacja, kiedy musiałem zapłacić 1500 PLN za jeden telefon.
Kuzyn adwokat, z którym o tym rozmawiałem (a nie mogłem prosić jego, bo chodziło o dopilnowanie moich spraw w innym mieście), z uśmiechem rozłożył ręce i powiedział: „Konrad, może to jest złe i głupie, ale zobacz jak wiele osób, jak dobrze z tego żyje.” Cynizm zatem jest suprema lex! Ów kuzyn niedługo potem, zrobił mnie na szaro, w innej sprawie, kiedy za 500 PLN ograniczył się do jednej niezobowiązującej pogawędki przy herbacie z adwokatem drugiej strony, zdradzając mu naszą taktykę procesową. Zwolniłem go natychmiast, wziąłem sprawę w swoje ręce, poszedłem do mediów i wywalczyłem ugodę. Ale do tej pory nie wiem, czy powinienem być wściekły, czy zadowolony, że dzięki stosunkom rodzinnym zaoszczędziłem tysiąc złotych…
Po co sędziom dano ich niezależność, niezawisłość oraz prawo swobodnej oceny dowodów? Tylko w jednym celu – żeby nie skazywali niewinnych ludzi. Tymczasem oni robią to i czują się z tym świetnie. Aktualnie trwa medialna walka o kolejne domniemane ofiary pomyłek sądowych, przykładem sprawa Arkadiusza Kraski. Do tego sprawy gospodarcze, że przypomnę „Optimusa” i Romana Kluskę, któremu szykują się już kolejni godni następcy procesowo poszkodowani. W sądach nic się nie zmieniło, nie zmienia i nie chce zmienić, tym bardziej teraz, kiedy zmiany chce wymusić rząd PiS. Każdy z sędziowskich przywilejów obrócił się przeciwko społeczeństwu.
Nie chcę używać tu mocno już wyświechtanego politycznie określenia „specjalna kasta”. Wobec tego przytoczę radiowy wywiad, którego wysłuchałem w dniu „Marszu 1000 tóg”, udzielająca go pani sędzia zademonstrowała całkowitą środowiskową pychę, używając słów: „my jesteśmy ludźmi wykształconymi!”, w kontekście „więc wiemy lepiej i się w nasze sprawy nie wtrącajcie”. Słowa „milcz gawiedzi!”, wprawdzie jawne nie padły, ale wybrzmiały w niedomówieniu na końcu zdania. Chciałbym zauważyć, że wielu ludzi wykształconych też chce załatwiać różne sprawy w sądach i też oczekuje godnego traktowania. A zwłaszcza tego by sąd nie był tak idealnie bezstronny i jednak stanął po stronie tego kto ma rację…
Nie mam złudzeń, że działania Prawa i Sprawiedliwości wymierzone w środowisko sędziowskie spowodują poprawę sytuacji. Opinia publiczna zmęczona społeczną alienacją wymiaru sprawiedliwości te praktyki na ogół naiwnie popiera, ale się myli. Tu chodzi, moim zdaniem, o coś zupełnie innego. Mianowicie o fakt, że formacja polityczna PiS nie ma swojego oparcia w systemie sądownictwa. Poprzednia władza takie oparcie miała, czego przykładem choćby głośna prowokacja dziennikarska w sprawie Amber Gold, której ofiarą padł ówczesny prezes Sądu Okręgowego w Gdańsku, przyjazne rządowi Tuska kombinacje z OFE, a także mianowanie na odchodne „swoich sędziów” do Trybunału Konstytucyjnego, od czego zaczęła się cała ta wojna. Wobec polityków system sądownictwa jest jak ten sienkiewiczowski „postaw czerwonego sukna”, z którego każdy chce wyrwać tyle, żeby mu starczyło na płaszcz. Niezawisłość sędziowska na tym poziomie nie funkcjonuje, istnieje tylko dla zwykłych obywateli, którzy mają zastrzeżenia do wyroku. Jeśli zaś środowisko sędziowskie zostanie upokorzone i zmuszone służyć PiS, nie miejmy złudzeń, odbije sobie ten stres na nas, w salach sądowych. Na dole nic się nie zmieni, chyba że na gorsze.
Obywatele vs. sądy
Stoimy wobec jawnej tyranii trzeciej władzy. Nasze prawa jako obywateli wobec tego systemu są znikome, a i to w większości na papierze. Przykładowo wniosek o zmianę składu orzekającego – prawo w praktyce martwe, a czasem trzeba by stosować je od razu na pierwszej rozprawie. „Nie rób tego, bo odrzucą i cię zgnoją!” – tak brzmiała porada prawna udzielona mi w tym przypadku.
Pamiętam lata 90. i obietnice, że środowisko sędziowskie się samooczyści. Nie zrobiło tego. Co więcej, wychowało sobie pokolenie następców na swój obraz i podobieństwo. My obywatele nie możemy się jednak obyć bez sądów. Zatem co można zrobić?
Zmiana mogłaby wyjść z wnętrza środowiska sędziowskiego, ale ono nie ma takiej woli. I nic nie wskazuje by miało takową przejawić. Po prostu nie chcą i już! Są „wykształconymi ludźmi”, którzy wiedzą lepiej.
Wobec tego pierwsza i druga władza, zależne jednak trochę od obywateli, mogłyby uchwalić i przeprowadzić „opcję zerową”, czyli wysłać pokolenie młodych zdolnych absolwentów prawa za granicę na sędziowski staż, a potem wymienić na raz całą sędziowską kadrę, wzorem policji w Gruzji. Wątpię by starczyło na to pieniędzy, zwłaszcza po epidemii koronowirusa i pewnie na czas tej operacji musielibyśmy się wypisać z Unii Europejskiej…
Odrzucam rozwiązania radykalne, jak choćby przystanie do preppersów i ewakuację do schronu w głębi lasu kiedy otrzymamy wezwanie do sądu. Jak również inwestowanie w kij bejsbolowy zamiast w adwokata, celem dochodzenia swoich praw, chociaż w tym przypadku po naszej stronie stanie cały współczynnik wykrywalności przestępstw.
Owszem, możemy liczyć na te 20% sędziów znających swój fach i honor, albo miotać się rozpaczliwie na sali sądowej, zabiegając o asystę Fundacji Helsińskiej, która pozwala mieć nadzieję, że nie zetkniemy się z całkowitą sędziowską arogancją. Zresztą nawet te pozytywne wyjątki wśród sędziów, które widziałem nie były w stanie zakończyć swoich spraw pozytywnie, gdyż system to uniemożliwił.
Wyjście z sądów
Myślę jednak, że są metody skuteczniejsze niż liczenie na cud aktu sprawiedliwości, które sam wypróbowałem z pomyślnym skutkiem. Mianowicie należy wyprowadzić walkę z sali sądowej w sferę medialną.
Najefektywniejszą odpowiedzią na pozew jest wdrożenie śledztwa dziennikarskiego, które ujawni zaszłości znacznie bardziej nieprzyjemne dla powodów i oskarżycieli, niż te które do procesu doprowadziły. A z reguły takowe są, ponieważ pozew bywa często zastraszającą reakcją obronną na zadraśnięcie czubka góry lodowej, żeby ona cała nie wyszła na jaw. Drań zwykle ma na sumieniu więcej niż jedno draństwo. Należy zatem zatrudniać raczej dziennikarzy śledczych i prywatnych detektywów niż adwokatów. Strona powodowa musi poczuć, że jej ewentualne zwycięstwo będzie pyrrusowe.
Kiedy piłka jest w grze wszystko jest możliwe – głupi błąd drugiej strony, jakiś przydatny handicap, zmiana sytuacji politycznej. A potem już poza salą sądową możemy negocjować warunki ugody. Oczywiście, zawarcie ugody oznacza, że obie strony muszą zrobić rok do tyłu, więc nie można liczyć na pełną satysfakcję, ale jest to znacznie lepsze od gry w rosyjską ruletkę i procesowe trzy karty, czyli wskazywanie sądowi „podkładki”. Należy ograniczyć rolę sądu do zatwierdzenia ugody, co nasze sądy jeszcze potrafią robić dobrze.
Kolejnym sposobem jest obywatelskie nieposłuszeństwo. Choćby w formie odmowy obowiązku niekomentowania absurdalnych i horrendalnych wyroków. W tej mierze środowisko sędziowskie żąda od nas dla siebie stanowczo zbyt wielkiego komfortu psychicznego. Na który całkowicie nie zasługuje.
Należy zatem skończyć ze składaniem w pismach sądowych oraz podczas składania zeznań w sądzie grzecznościowych deklaracji o „całkowitym zaufaniu do wysokiego sądu”. Drodzy sędziowie, nie ufamy wam! Zrobiliście więcej niż wiele abyśmy my obywatele to zaufanie do was całkowicie stracili i nie możecie nas jeszcze dodatkowo upokarzać, arogancko oczekując, że będziemy się poniżać zapewniając że wam ufamy. Nie zasługujecie na zaufanie obywateli i powinniście to czuć na każdym kroku i w każdym spojrzeniu w oczy. Zapewne obniży to prestiż waszego zawodu, ale ten który jest w zbyt wielkim stopniu opiera się na zwykłym zastraszaniu. Z tyranią zaś powinniśmy i musimy walczyć.
Oczywiście sprawy mogą pójść źle. Sami możemy popełnić jakiś błąd. Łatwo o to zwłaszcza gdy nie mamy niezbędnego doświadczenia. Ale tu na szczęście przewlekłość polskich postępowań sądowych może działać na naszą korzyść. Jest czas więcej rzeczy przemyśleć i przeprowadzić dokładniejsze kontr-śledztwo.
Owszem, ujawniając publicznie wyniki tego śledztwa narażamy się na kolejne pozwy i one zapewne nastąpią. Trzeba pamiętać, że nigdy nie ma tak dobrze napisanego materiału dziennikarskiego, żeby nie można było pozwać autora i redakcji. Druga strona zawsze może sobie coś nadinterpretować i sąd będzie musiał to rozpatrzeć, a wtedy zaczyna działać ruletka procesowa, czyli wspomniany wyżej syndrom żony sędziego i jej psa. Może być, że strona powodowa będzie chciała wręcz zarzucić was pozwami, bo w zasadzie wystarczy jak przegracie tylko jeden, a za którymś razem, statystycznie rzecz biorąc, to nastąpi. Zagrożenie jest szczególnie duże gdy mamy do czynienia z silną instytucją, która ma własny dział prawny i nieograniczone środki. I wtedy jednak nie jesteśmy całkiem bez szans, bowiem po naszej stronie jest ich pycha, lekceważenie nas i zbytnia pewność siebie albo typowy urzędniczy bezwład. Każdy nasz kreatywny pomysł działa wtedy jak wstrząs elektryczny. Oni są zupełnie bezradni wobec ludzi z wyobraźnią, którzy wyszli z roli pokornego petenta. Dobrym tego przykładem są wyczyny pana Zbigniewa Stonogi, choć nie polecam naśladowania go w zakresie oczywistego łamania prawa.
Szukając kontaktów z mediami głównego nurtu, nie należy zaniedbywać internetu i portali społecznościowych. W moim przypadku Facebook okazał się niezwykle skuteczną bronią. Pokazywałem tam, że nic sobie nie robię z prób zastraszenia (czyli kolejnych pozwów) i systematycznie pisałem ironiczne felietony. Ośmieliłem tym inne osoby pracujące w skonfliktowanej ze mną instytucji do zrobienia czegoś. I w ten sposób doszło do wycieku kompromitujących papierów. W szczytowym okresie sporu kopia każdego niewygodnego dokumentu z biurka dyrektora w ciągu dwudziestu czterech godzin trafiała na biurko redaktora naczelnego wspierającej mnie gazety.
A sąd sobie procedował w poszukiwaniu „podkładki”…
Jak mówiłem, gwarancji sukcesu nie ma. To jest wojna, która wymaga odwagi. Jeśli jednak odwaga jest, to znajdą się również sprzymierzeńcy, równie odważni lub trochę mniej dzielni cisi sojusznicy, ponieważ taka nasza postawa budzi zaufanie.
Odwagi zatem!
Konrad T. Lewandowski
Abstract:
The biggest problem with the Polish judiciary system are accidental, unpredictable judgments. The judicial community is not willing to reform, using the current dispute with the government to defend the status quo. Citizens should therefore transfer disputes from the courts to the media, engage investigative journalists or private detectives to force the other party to reach a settlement, and use mass opposition based on ethics.
Od Autora:
Powyższy tekst, oparty na osobistych perypetiach Autora z wymiarem sprawiedliwości został napisany na zamówienie jednego z portali, który nie ośmielił się go wydać. Potem proponowałem go wielu innym, mniej lub bardziej antysystemowym środowiskom i think-thankom. I nigdzie nie mieli dość tej odwagi, o którą apeluję w zakończeniu…
KTL
EDIT: ucięło mi pierwszy komentarz. Ponawiam, już jako całości.
Z wieloma kwestiami się zgodzę, jednak wskazać muszę, że orzekanie (sensu largo rozumiane także, jako wrażenie uczestników postępowania co do jego przebiegu i wyników) to nie jest tylko kwestia sądu, ale także (w pierwszym przypadku być może przede wszystkim) kwestia:
1.
Treści prawa, zatem po prostu ustaw (Kodeksów), czyli tego na co sądy wpływu nie mają – na pewno nie bezpośredniego, a co zależy od posłów (senatorów i prezydenta). To nie jest proces anglosaski, z dominującą rolą sędziego.
Jeśli przepis mówi wyraźnie, a w postepowaniach cywilnych mówi, na jakim etapie można składać wnioski dowodowe i jakim wymogom powinny odpowiadać, to niestety sąd nie ma w tym zakresie pełnej swobody.
Ta sama kwestia dotyczy także podnoszonej wielokrotnie zbyt małej surowości za pewne konkretne czyny (pomijając tu sytuacje, gdzie rzeczywiście tak się zdarza), o czym informują media. Posłużę się nieco abstrakcyjnym przykładem (upraszczam): jeśli za czyn X grozi zgodnie z KK maksymalnie 5 lat pozbawienia wolności, ale jest to kara przewidziana za jego wykonanie ze szczególnym okrucieństwem, to za popełnienie czynu bez tego szczególnego okrucieństwa sąd w zasadzie nie może skazać na owe maksymalne 5 lat. Gdyby to zrobił to by oznaczało, że w praktyce nie ma znaczenia sposób popełnienia czynu (spłaszczenie drabinki kary).
Czego na pewno brak to edukacji społecznej. Wiele bulwersujących sytuacji wynika właśnie z w/w kwestii. Nie ma w przestrzeni publicznej szerszej „nauki” (programów edukacyjnych), które pokazują jak i dlaczego działają sądy. Sąd stosuje prawo, ale prawo stanowią posłowie. Itd.
2.
W sprawach karnych istotna jest rola prokuratury. Przypomnijmy, że sąd:
a) Rozstrzyga na podstawie materiału dowodowego zebranego w sprawie;
b) Istnieje domniemanie niewinności, a w praktyce reguła interpretowania wątpliwości na korzyść oskarżonego (m.in. po to aby takie tragedie jak Komendy się nie pojawiały).
Stąd często takie kwiatki, że słyszymy o jakimś głośnym przestępstwie, schwytaniu sprawy a potem niskim wyroku, albo o zgrozo uniewinnieniu. Po bliższym przyjrzeniu, okazuje się, że coś zawaliła prokuratura – dowód został błędnie przeprowadzony, badanie źle wykonane itd. Sąd nie może (bo prawo mu nie pozwala) poprawiać tego potem we własnym zakresie. Zawaliła prokuratur, ale gniew skupia się na sądzie, bo o wyroku usłyszymy w przestrzeni publicznej (a prokuratura, to władza czyli polityka – zatem lepiej zwalić na sąd i to się w mediach przede wszystkim przebije).
Tutaj znowu brak edukacji i za temu brakowi na pewno winni są i sędziowie, którzy powinni dawno temu „wyjść do ludzi” z tymi wyjaśnieniami.
W tej chwili stali się takimi jedi w schyłku republiki. W całej masie pełniący słuszne i nieodzowne funkcje, niezbędni ale tez i na swój sposób pyszni i oderwani od ludzi, dla których stają się tymi złymi albo obojętnymi, gdy „zaczyna się z nimi rozprawiać imperium”.
PS.
Sprawa Komendy to tragedia i zapewne wierzchołek góry, ale wskazywanie, że jest przykładem patologii współczesnej uważam jednak za nadużycie. Skazano go jednak w 2004 r., a został uniewinniony i przyznano mu odszkodowanie (co w żadnym razie nie wynagradza takich krzywd i nie zmazuje tego co zrobiła wcześniej prokuratura i sąd) – zatem jakoś system jest w stanie zmierzyć się z wypaczeniami. I co już wyżej wskazałem, zwalenie całości winy w tej sprawie na sąd nie jest słuszne – polecam zerknięcia jak działała w tej sprawie prokuratura.
Proszę o kontakt na przewodas5@wp.pl
Z wieloma kwestiami się zgodzę, jednak wskazać muszę, że orzekanie (sensu largo rozumiane także, jako wrażenie uczestników postępowania co do jego przebiegu i wyników) to nie jest tylko kwestia sądu, ale także (w pierwszym przypadku być może przede wszystkim) kwestia:
1.
Treści prawa, zatem po prostu ustaw (Kodeksów), czyli tego na co sądy wpływu nie mają – na pewno nie bezpośredniego, a co zależy od posłów (senatorów i prezydenta). To nie jest proces anglosaski, z dominującą rolą sędziego.
Jeśli przepis mówi wyraźnie, a w postepowaniach cywilnych mówi, na jakim etapie można składać wnioski dowodowe i jakim wymogom powinny odpowiadać, to niestety sąd nie ma w tym zakresie pełnej swobody.
Ta sama kwestia dotyczy także podnoszonej wielokrotnie zbyt małej surowości za pewne konkretne czyny (pomijając tu sytuacje, gdzie rzeczywiście tak się zdarza), o czym informują media. Posłużę się nieco abstrakcyjnym przykładem (upraszczam): jeśli za czyn X grozi zgodnie z KK maksymalnie 5 lat pozbawienia wolności, ale jest to kara przewidziana za jego wykonanie ze szczególnym okrucieństwem
Czego na pewno brak to edukacji społecznej. Wiele bulwersujących sytuacji wynika właśnie z w/w kwestii. Nie ma w przestrzeni publicznej szerszej „nauki” (programów edukacyjnych), które pokazują jak i dlaczego działają sądy. Sąd stosuje prawo, ale prawo stanowią posłowie. Itd.
2.
W sprawach karnych istotna jest rola prokuratury. Przypomnijmy, że sąd:
a) Rozstrzyga na podstawie materiału dowodowego zebranego w sprawie;
b) Istnieje domniemanie niewinności, a w praktyce reguła interpretowania wątpliwości na korzyść oskarżonego (m.in. po to aby takie tragedie jak Komendy się nie pojawiały).
Stąd często takie kwiatki, że słyszymy o jakimś głośnym przestępstwie, schwytaniu sprawy a potem niskim wyroku, albo o zgrozo uniewinnieniu. Po bliższym przyjrzeniu, okazuje się, że coś zawaliła prokuratura – dowód został błędnie przeprowadzony, badanie źle wykonane itd. Sąd nie może (bo prawo mu nie pozwala) poprawiać tego potem we własnym zakresie. Zawaliła prokuratur, ale gniew skupia się na sądzie, bo o wyroku usłyszymy w przestrzeni publicznej (a prokuratura, to władza czyli polityka – zatem lepiej zwalić na sąd i to się w mediach przede wszystkim przebije).
Tutaj znowu brak edukacji i za temu brakowi na pewno winni są i sędziowie, którzy powinni dawno temu „wyjść do ludzi” z tymi wyjaśnieniami.
W tej chwili stali się takimi jedi w schyłku republiki. W całej masie pełniący słuszne i nieodzowne funkcje, niezbędni ale tez i na swój sposób pyszni i oderwani od ludzi, dla których stają się tymi złymi albo obojętnymi, gdy „zaczyna się z nimi rozprawiać imperium”.
PS.
Sprawa Komendy to tragedia i zapewne wierzchołek góry, ale wskazywanie, że jest przykładem patologii współczesnej uważam jednak za nadużycie. Skazano go jednak w 2004 r., a został uniewinniony i przyznano mu odszkodowanie (co w żadnym razie nie wynagradza takich krzywd i nie zmazuje tego co zrobiła wcześniej prokuratura i sąd) – zatem jakoś system jest w stanie zmierzyć się z wypaczeniami. I co już wyżej wskazałem, zwalenie całości winy w tej sprawie na sąd nie jest słuszne – polecam zerknięcia jak działała w tej sprawie prokuratura.
Cóż, o III władzy mam jak najgorsze zdanie i własne doświadczenia – prymat procedur nad rzeczywistością i absolutna niemożliwość odkręcenia idiotycznego wyroku. I oczywiście totalna bezkarność sędziów… Więc co mi za różnica czy PiS to rozwali czy nie – ot, trochę satysfakcji, że nadzwyczajna kasta też trochę po dupach dostała. A tu moja sprawa:
https://m.wirtualnemedia.pl/m/artykul/dziennikarz-skazany-wiezienie-grzywna-sad-prokuratura-pawel-milosz-redaktor-naczelny-kurier-ostrowski
W tej sytuacji pozostaje już tylko wniosek do PAD o ułaskawienie.