Fot. Muzeum Farmacji
Esej z „Czasu Fantastyki” 4/2007:
DUCH MASZYNĄ ALBO GWÓŹDŹ W MÓZGU
Tonący kognitywista Joyce’a się chwyta. Tak można podsumować „Słodkie sny” Daniela C. Dennetta, który dowodzi, że kluczem do tajemnicy ludzkiej świadomości jest słynny „strumień świadomości” z powieści Ulisses. Jak zwykle, gdy brakuje nowych pomysłów problem grzęźnie w głównonurtowej grze słów i języka. Rzućmy więc kognitywistom fantastyczne koło ratunkowe.
Zacznę w stylu amerykańskim, od anegdoty. Jesienią 2004 roku umówiłem się z pisarzem Andrzejem Zimniakiem, który akurat wykładał na Akademii Medycznej w Warszawie. Musiałem zaczekać kwadrans, więc siadłem sobie cichutko w kąciku, wyjąłem notes i gryzmoląc w nim metodą „szalonego mapowania” rozwiązałem zagadkę ludzkiej samoświadomości…
Proszę się na mnie nie gniewać, to wszystko przez Dukaja! Byłem świeżo po lekturze Perfekcyjnej niedoskonałości, mocno wkurzony dokonanym tam przekrętem literackim, polegającym na tym, że powieść SF o zaawansowanej inżynierii świadomości otwiera zdanie: „Multitezaurus nie dysponuje definicją samoświadomości.” Jacek napisał grubą książkę nie pisząc o czym pisze… Przypomnijcie mu to gdyby kiedyś domagał się abyście zdefiniowali o czym mówicie. Tak serio, to co właściwie powstrzymało Dukaja przed podaniem definicji samoświadomości? Brak takowej we współczesnej nauce? A od kiedy to brak ustaleń naukowych w czymkolwiek ogranicza autora SF? Jak znam ten gatunek to nowe teorie, odkrycia i technologie się tam po prostu wymyśla, jak sama nazwa science fiction wskazuje. Dlaczego więc Jacek Dukaj nie wymyślił definicji samoświadomości? Choćby tylko na użytek własnej powieści, bo dokonywania autentycznych odkryć naukowych nikt od niego nie oczekiwał. Przeszkodą nie był brak inteligencji autora, więc co? Koniecznie chciał być naukowo au courant w stylu późnego Lema?
Nawiasem mówiąc, szkoda że nie udało mi się doprowadzić do ich spotkania. Publikacją zdjęcia z historycznym uściskiem ręki był zainteresowany „Przekrój”, ale Lem stwierdził, że nie interesuje go fakt posiadania literackiego następcy, a Dukaj, że wdzięczny jest za ów brak zainteresowania. Obaj zaparli się jak sowy w swoich dziuplach.
Pal licho! Nie będę analizować psychiki Jacka Dukaja bo moja własna jest wystarczająco fascynująca. Nic wszakże nie stało na przeszkodzie by samemu zdefiniować samoświadomość. Akurat czekając na Andrzeja Zimniaka znalazłem na to chwilę wolnego czasu. Zastosowałem metodę naukową najprostszą z możliwych – indukcję. Zrobiłem sobie listę przejawów ludzkiej świadomości, traktując na równi ustalenia socjobiologów, buddystów i neurologów, po czym zacząłem szukać ich wspólnego mianownika. Doprawdy nic wielkiego, rutynowa robota dla filozofa i pisarza SF – rezultat nie musiał być całkowicie słuszny, byle był ciekawy i prawdopodobny. Najistotniejsze było to, że odsunąłem na bok wszelkie gotowe odpowiedzi, wstępne założenia, tradycyjne paradygmaty i po prostu zacząłem od czystej kartki papieru. Gdy Zimniak nadszedł ogólna zasada kryjąca się za wypisanymi przejawami była już odkryta, a definicja samoświadomości sformułowana i gotowa do użycia w opowiadaniu SF (Ultimathulium, „Lampa”, grudzień 2004). Był dokładnie 4 listopada 2004 roku – tę datę kognitywiści powinni sobie dobrze zapamiętać. Dlatego, że ktoś się wreszcie wkurzył i poszukał rozwiązania problemu zamiast kolejnych argumentów na poparcie oświeceniowych dogmatów!
Do czego służy generał?
Kognitywiści przypominają pewnego oficera sztabowego, któremu cesarz Napoleon pokazał mapę z dyslokacją wojsk i zapytał co należy zrobić w tej sytuacji? Oficer, prymus akademii wojskowej zaczął ze swadą opowiadać o punktach kluczowych i przesłonowych (modne ówcześnie terminy taktyczne), które należy niezwłocznie zająć. Panie!, nie wytrzymał Napoleon, pan masz wygrać bitwę, a nie zajmować mi punkty na mapie!
Marcin Miłkowski tłumacz i autor wstępu do „Słodkich snów” Dennetta pisze: „Kognitywistyka jest dopiero w powijakach.” Całkowicie się zgadzam, ale zupełnie nie na miejscu jest słowo „dopiero”. W przyszłym roku kognitywistyka skończy okrągłe 60 lat i najwyższy czas by wyrosła z pieluch, no chyba że wiek niemowlęcy w jej przypadku niepostrzeżenie przeszedł w ostatnie stadium choroby Alzheimera. Liczę od 1948 roku i cybernetyki Norberta Wienera, która do tego stopnia zafascynowała i zainspirowała pewnego młodego lekarza-położnika, niejakiego Stanisława Lema, że porzucił on medycynę i zajął się sztuczną inteligencją, po czym zniecierpliwiony brakiem postępów zaczął je prognozować w ramach twórczości SF.
Na dzień dobry, Daniel C. Dennett nokautuje staruszka Leibniza, boksując się z zawartym w Monadologii (rok 1714) poglądem na sztuczną świadomość, nie bacząc że o wielkości filozofa żyjącego 300 lat temu stanowi przede wszystkim fakt, że zwrócił on uwagę problem i w ogóle miał jakieś poglądy na sztuczną inteligencję. Żeby było ciekawiej, Dennett ogłasza swoje zwycięstwo zbyt łatwo, uznając że wniosek Leibniza: „Toteż trzeba szukać tego właśnie w substancji prostej, a nie w rzeczy złożonej, czy też machinie”, oznacza że Leibnizowi chodzi o jakiś rodzaj witalizmu lub spirytyzmu, którego normalna nauka nie jest w stanie wyjaśnić. Tymczasem stary filozof jedynie sprzeciwia się pomysłowi, że świadomość jest zjawiskiem emergentnym, czyli skutkiem złożoności procesów zachodzących w mózgu, owym ukochanym przez kognitywistów „produktem mózgu”. Skoro nie emergentny produkt mózgu, syczy Dennett, to znaczy, że dusza, zaświaty, „hipoteza Boga” i inne idealistyczne obrzydliwości, trzeciego wyjścia nie ma! Ale kiedy właśnie Leibniz je wskazuje – szukajcie w substancji prostej, mówi. Dennett okazuje się zaperzonym dogmatykiem, niczym więcej.
Problem autora Słodkich snów i innych kognitywistów polega na tym, że oni z góry zakładają (wierzą, że wiedzą) co to jest świadomość. Ich wiara opiera się na sylogizmie prostym jak łopata: Ludzki mózg jest najbardziej skomplikowanym tworem w przyrodzie. Ludzki mózg przejawia samoświadomość. Znaczy samoświadomość jest skutkiem skomplikowania mózgu. Koniec kropka! Kto twierdzi inaczej ten fanatyk religijny, reakcjonista, kreacjonista, misterianin (od ang. mystery – tajemnica), słowem zdrajca prawdziwej nauki, którą jest mechanistyczny naturalizm. Mechanicyzm może być ortodoksyjny jak u Juliena de La Mettrie, dialektyczny Marksa albo emergentnie reformowany Dennetta, ale zawsze musi to być jakiś materialistyczny mechanicyzm. Inne poglądy to w najlepszym razie bałamutny postmodernizm, zatem na barykady bracia materialiści i bij kto w Boga nie wierzy!
Nic dziwnego, że w tych warunkach cała aktywność intelektualna sprowadza się do produkcji amunicji i obrony punktów kluczowych na sztabowej mapie. Nikt, nawet generał Daniel C. Dennett (dyrektor Ośrodka Badań Kognitywnych na Uniwersytecie w Tufts) zupełnie nie ma głowy zajmować się wygrywaniem bitew o takie drobiazgi jak ludzka świadomość. No, ale jakby się jaki arogant pytał, to przecież świadomość została już całkowicie wyjaśniona. Nasz generał zrobił to w 1991 roku wydając opasłe tomiszcze pt. Consciousness Explained. Jednak teraz, nie widzieć czemu, postanowił wyjaśnić ją jeszcze bardziej pisząc Słodkie sny. Dennett przypomina gościa utrzymującego się z regularnego pisania poradników pt. „Niezawodny sposób jak wygrać w totolotka milion złotych”.
Skoro ludzka świadomość jest „emergentnym produktem mózgu”, a jest (bo jak nie, to won!), to opisując jak działa nasz mózg, automatycznie wyjaśniamy świadomość. Dennett ujmuje rzecz tak: „Owo JA, o którym mówimy, to nie perła ukryta poza światem fizycznym czy coś stanowiącego dodatek do zespołu zapracowanych, nieświadomych robotów. To właśnie ich działania tworzą nas.” (s. 115) oraz tak: „jesteśmy pewnego rodzaju robotami wykonanymi z robotów, które są wykonane z robotów” (s. 169). Dyskutować wolno tylko o tym, czy JA wynikające z działania tych robotów to złudny epifenomen bez znaczenia, czy też JA ma jednak jakieś znaczenie dla przeżycia swego nosiciela? Wokół tych pytań kręci się cała kognitywistyka jak pies za własnym ogonem. Postęp polega tu na wzroście prędkości wirowania.
Moim zdaniem, owe „roboty”, a raczej procesory zbudowane z sieci neuronowych, przyuczonych do wykonywania poszczególnych funkcji neurologicznych, tworzą tylko interfejs. Opisując działanie tego interfejsu, niewątpliwie skomplikowanego, zużywamy mnóstwo czasu i papieru, ale TO co z tego sprzętu korzysta jest poza zasięgiem tej metody. Celowo piszę „to”, a nie „kto”, ale o tym niżej. Stosując taktykę Dennetta dowiadujemy się faktycznie wiele o ludzkim mózgu, ale nic o świadomości. Utrzymywanie, że mimo to metoda jest bez zarzutu stanowi akt wiary, jeśli nie wręcz dogmat. W ten sposób można tylko ubić na sztywno górę jałowej memetycznej piany.
Wywiad z Batmanem
Czy jest już dość jasne dlaczego przez 60 lat kognitywiści nie rozwiązali problemu świadomości? I dlaczego coś istotnie nowego mógł wymyślić fantasta przycupnięty z notesem w kącie? Powtórzę, dlatego że ów fantasta nie był przywiązany do jedynie słusznego paradygmatu „produktu mózgu”.
Jeśli ktoś uznaje ten paradygmat, musi działać na zasadzie: skoro wlazłeś między kognitywistyczne wrony masz krakać jak one, nad problemami uważanymi przez nie za ważne, śledzić ich polemiki, choćby świadomości dotyczyły tylko z nazwy oraz wyznawać publicznie artykuły wroniej wiary.
Co więcej, trzeba znosić „miękką szarlatanerię” współczesnej nauki, polegającą na tym, że jak czegoś nie wiemy to zamiast zmierzyć się z nieznanym zaczynamy manipulować pytaniami, stawiając je w taki sposób by dało się łatwo na nie odpowiedzieć i rozliczyć grant w pół roku. Nazywa się to „uściślaniem problemu badawczego”. W efekcie, aktywność badawcza wre z iście wulkaniczną energią, ale obok tematu, bośmy sobie ten temat chytrze uczynili bardziej scientific friendly. Przykładem badania nad samoświadomością, o których w 2005 roku czytałem w „Świecie Nauki” (polska edycja „Scientific American”). Tam zupełnie nie mieli problemu z definicją samoświadomości – uznano, że jest to umiejętność rozpoznawania siebie w lustrze, po czym sprawdzono w jakim stopniu wykazują ją małpy i ludzie. Słowem, szympansy dostały lusterka, studenci-ochotnicy pięć baksów za godzinę, ich wykładowcy godziwe pensje, wszyscy najedli się bananów, a grubaśne annały kognitywistyki wzbogaciły się o kolejne kilkaset jałowych stron.
Tak sobie myślę, że gdyby udało się zrobić zwierciadło odbijające zapach to „samoświadomością” mogłyby się wykazać zwierzęta posiadające słabszy wzrok, ale lepszy węch niż ludzie i małpy. Najprostszy obleniec doskonale odróżnia siebie od kolegi i kupki łajna, na której obaj siedzą, bo inaczej pogryzłby swój drugi koniec. Starczy więc obleńcowi dać lusterko na miarę zmysłów, a stanie się on partnerem w dyskusji na międzynarodowej konferencji kognitywistów.
Dennettowi trzeba oddać sprawiedliwość, że on takich sztuczek nie robi. Jest uczciwym kapłanem swojej konfesji i roztrząsa ważne dla jej wyznawców problemy teologiczne. Tak jak scholastycy spierali się o uniwersalia i diabły na końcu szpilki, tak współczesnych kognitywistów dręczą qualia, czyli subiektywne jakości świadomych przeżyć. Przykładowo, jak to jest być nietoperzem? Jakie uczucia daje latanie w nocy, stosowanie echolokacji i rozgryzanie ćmy? Zdaniem Thomasa Nagela, który postawił to pytanie, nigdy nie poznamy tych rozkoszy. Dennett mu oponuje, podważając sens istnienia qualiów jako opozycji subiektywne-obiektywne, gdyż jego zdaniem tę granicę można zatrzeć. Podaje prosty sposób obiektywizacji uczuć subiektywnych innych ludzi – wystarczy zapytać ich i nazywa to szumnie heterofenomenologią. Ja zaś jestem dziwnie pewien, że wkrótce przeczytam w „Świecie Nauki” o amerykańskich studentach żujących ćmy oraz uczone analizy wywiadów ze świrami podającymi się za Batmana, którym dano do wypełnienia ankiety z pytaniami inspirowanymi publikacjami Dennetta.
Każdy paradygmat ma swoją zagwozdkę, czyli logicznie wynikający zeń absurd, którego z racji owego logicznego wynikania nie można pominąć i trzeba o niego z całym nabożeństwem kruszyć kopie. Starożytni też to mieli, w kwestii ruchu, bo skoro niebytu nie ma, to byt jest wieczny i niezmienny, więc wszelki ruch musi być złudzeniem… Ktoś kto podbiegł do mistrza Zenona i kopnął go w tyłek popełniał akt prostactwa, nie falsyfikacji teorii.
Kognitywiści pod tym względem pobili wszelkie rekordy. Qualia, epifenomeny, sensowność filozoficznego zombi, pompy błędnych intuicji, apriorystyczna antropologia fizyki naiwnej, wirtualna maszyna joyce’owska… – te manieryzmy stanowią całą treść Słodkich snów. Tworzą coś w rodzaju kisielu wiśniowego, w którym Daniel Dennett z upodobaniem uprawia zapasy z kolegami po fachu. Dla urozmaicenia wypisuje zwykłe bzdury: „Trajektoria kul armatnich o równej masie i gęstości nie zależy od tego czy są one wykonane z żelaza, miedzi czy złota.” (s. 52) Wymienione metale akurat różnią się gęstością…
Proszę o wybaczenie, ale ja w ten kisiel nie wejdę. Nie będę opisywać jak maszyna joyce’owska generuje „mózgowy rozgłos”, rozwodzić się nad znaczeniem niebieskich bananów, ani wnikać w hydrodynamikę pomp intuicji. Jak kogoś interesują manieryczne przejawy wyczerpania kognitywistycznego paradygmatu, książka Dennetta stanowi cenne świadectwo źródłowe oraz katalog akademickich dziwactw i aberracji przełomu wieków XX/XXI. Proszę czytać, byle tylko nie na kolanach!
Co wiemy o świadomości?
Podnieśmy z ringu sponiewieranego dziadka Leibniza i zastanówmy nad jego intuicją, że aby wyjaśnić świadomość należy szukać czegoś prostego, niekoniecznie tam zaraz duszy. Podobną intuicję miał Roger Penrose w prologu i epilogu Nowego umysłu cesarza, gdzie opisuje małego chłopca, który zadaje wielkiemu komputerowi proste pytanie: „Jak się pan czuje?”. Zadziwia tylko to, że reszta tej książki jest całkiem o czym innym.
Tak, teraz przedstawię własną teorię świadomości. Jednak nie chcę powtarzać tego co już pisałem w powieści Czarna psychoza, zatem przeprowadzę wnioskowanie z innych przesłanek. Tych, z których korzysta sam Daniel C. Dennett w Słodkich snach. Popatrzmy zatem w jaką strukturę krzepnie jego kisiel gdy potraktować go innym paradygmatem.
Dennett akcentuje fakt, że nasz mózg przetwarza informacje równolegle, podczas gdy świadomość działa szeregowo, po kolei: najpierw dostrzegamy to, potem tamto. Dalej, obszar świadomej uwagi jest bardzo mały, obejmuje 2-7 rzeczy na raz, nadrabiając ten brak ruchliwością. Mimo to postrzegamy świadomie góra 15% naszego bezpośredniego otoczenia, reszta to tzw. „świadome halucynacje”, tworzone przez mózg na podstawie zasobów pamięci i doświadczenia. Stary przykład: kiedy wchodzimy na przyjęcie i robimy „pierwszy rzut oka”, manekina stojącego pod oknem uznamy za żywego człowieka, bo na przyjęciu spodziewamy się innych gości, a manekinów w zakładzie krawieckim. Tę własność świadomości od tysięcy lat wykorzystują prestidigitatorzy by robić nas w konia.
Dalej, świadomość jest strasznie ślamazarna – świadome spostrzeżenie czegoś wraz ze świadomą reakcją na to coś zajmuje nam ok. 2 sekund, podczas gdy nieświadome, dobrze wytrenowane reakcje na bodziec załatwiamy w ciągu pojedynczych setnych sekundy. Tu dam przykład własny, każdy kogo zaskoczył nagły i silny huk, np. zderzenie samochodów na ulicy, wie że najpierw rejestruje się uderzenie fali dźwiękowej brzuchem, jako ogólny wstrząs (pewnie robi to splot słoneczny), huk słyszymy wyraźnie później (jakieś pół sekundy później, zgodnie z ustaleniami Libeta i Kornhubera) kiedy zdążymy już schować głowę w ramiona. Świadomość zdarzenia dociera do nas z chwilą gdy mózg przetworzy uderzenie fali akustycznej na huk, potem szukamy wzrokiem źródła hałasu – proszę sprawdzić przy okazji – dwie sekundy jak obszył!
Ogólnie jest tak, że nasz mózg to system procesorów, które nieustannie robią swoje, a nieliczne z nich, kolejno przekazują informację o efektach swej pracy do pola świadomości. Tu mamy cały szereg egzotycznych uszkodzeń tej maszynerii, w wyniku których świadomość nie może dostać jakichś informacji i pojawiają się osobliwe ułomności percepcji. Moim ulubionym przykładem jest tzw. ślepe widzenie, a Dennetta urojenie Capgrasa, kiedy wydaje się, że bliska osoba została zastąpiona przez sobowtóra-oszusta. Co ciekawe, stan ślepego widzenia przytrafia się nie tylko osobom z uszkodzonym mózgiem, ale też kierowcom Formuły 1, którym w czasie jazdy wydaje się jakby nagle oślepli – „wjechali w tunel”. Zapewne ich mózg zajęty szybkim analizowaniem sytuacji na torze przestaje tracić czas na przesyłanie informacji wzrokowej do świadomości. Niektórzy kierowcy wtedy panikują, do czego przyznał się Ayrton Senna, inni choć sądzą, że nic nie widzą jadą dalej, wyprzedzając konkurentów i unikając zderzeń.
Powolność działania i mały obszar pola świadomości sugerują, że wbrew obiegowym opiniom bazą świadomości nie jest ewolucyjnie młoda, lecz bardziej archaiczna struktura mózgu. Coś jak mechaniczny arytmometr na korbę podłączony do internetu za pomocą wyrafinowanego interfejsu. W toku ewolucji doskonalił się interfejs (półkule mózgowe i ich kora), zaś przedpotopowy arytmometr usytuowany w dole czaszki, gdzieś koło hipokampu i zakrętu obręczy (kora stara) pozostał bez zmian. Do tego mamy emocje, uważane za najpierwotniejsze formy zachowań, które ze świadomością są silnie skorelowane.
Powolność świadomości każe sądzić, że stoi za nią znacznie wolniejszy od przewodnictwa elektrycznego proces chemiczny. Potwierdza to silny wpływ na świadomość hormonów i narkotyków, podczas gdy kopanie prądem daje skutki znacznie mniej finezyjne. Aby to zmienić trzeba precyzyjnie umieszczać elektrody w mózgu, np. ośrodku przyjemności. Bodźce chemiczne nie wymagają takiej perfekcji – by się ucieszyć starczy zaciągnąć się gazem rozweselającym lub przypalić zioło.
Zwróćmy uwagę na osobliwość połączeń nerwowych – synapsy. Sygnał elektryczny zamieniany jest w nich na chemiczny (wyrzut neuroprzekaźników), który w kolejnym neuronie przetwarzany jest z powrotem na elektryczny. Za emisję i recepcję neuroprzekaźników odpowiedzialne są białka receptorowe tkwiące w błonach neuronów tworzących wewnętrzne powierzchnie synaps. Co to są za białka? Jakim konformacjom ulegają gdy zamieniają impuls elektryczny na emisją neuroprzekaźników (lub ignorują ten impuls) i gdy po kontakcie z neuroprzekaźnikiem wyzwalają kolejny impuls elektryczny?
To wszystko kognitywiści niby wiedzą, ale jakoś im umknęło. Prawda, Roger Penrose szukał w neuronach kwantowych mikrotubuli, wyśmianych przez socjobiolgów jako „magiczny proszek w synapsach”. Ja radzę zwrócić uwagę na konformacje, czyli zmiany kształtu białek receptorowych. Zwijając się i składając w harmonijkę (zapętlając topologicznie) łańcuch białka można zapisać dużo informacji (jak sznurek kipu), a zarazem jest to złożony efekt kwantowy. Jeśli jedna synapsa nie wystarczy, możemy skorzystać z faktu, że jest ich więcej, skomunikowanych za sobą siecią włókien nerwowych. Tylko trzeba baczniej przyjrzeć się synapsom, a nie tej sieci, jak dotąd. To nowy kognitywistyczny paradygmat.
Istota czucia
Dawno, dawno temu była sobie bakteria. Pływała w wielkim oceanie i różne rozpuszczone w wodzie cząsteczki chemiczne wciąż dotykały jej błony komórkowej. Jedne cząsteczki były pożywieniem, inne trucizną i odróżnianie jednych od drugich miało dla naszej bakterii żywotnie znaczenie. Ona przetrwała bo robiła to najlepiej. Białka receptorowe leżące na powierzchni tej bakterii i kontaktujące się jednocześnie z jej otoczeniem i wnętrzem, wchodziły w nietrwałe związki chemiczne z dotykającymi błonę cząsteczkami i w zależności od tego czy była to trucizna lub pożywienie struktura tych białek przybierała inny kształt. Białka cytoplazmatyczne wewnątrz bakterii stykając się z fragmentami białek receptorowych konformowały adekwatnie do kształtu i w ten sposób cała komórka dowiadywała się i podejmowała decyzję czy zacząć wchłaniać pożywienie czy żwawiej machać rzęskami aby odpłynąć od trucizny. Tak poczęło się czucie.
Mijały miliony lat i powstawały organizmy wielokomórkowe, których komórki specjalizowały się coraz bardziej i już tylko niektóre z nich były zdolne odróżnić pożywienie od trucizny, ale to nie był problem bo te nieliczne były w stanie zawiadomić o tym wszystkie pozostałe. Robiły to najpierw stykając się błonami i białkami receptorowymi, potem korzystając z substancji pośredniczących, które z czasem stały się neuroprzekaźnikami i hormonami oraz rozciągając się we włókna nerwowe, które w miarę upływu epok tworzyły coraz gęściejszą sieć, aż do kory mózgowej człowieka.
Jednak podstawa tego systemu pozostała prosta i niezmienna – odwracalna reakcja chemiczna z udziałem konformującego białka receptorowego. Wszystko inne, cała sieć istoty białej i szarej mózgu, to było oprzyrządowanie (interfejs) tego fizykochemicznego procesu (archaicznego jak wspomniany arytmometr na korbę), umożliwiające mu reagowanie na coraz to nowe bodźce – po chemicznych mechaniczne i optyczne oraz rozszerzając ich zakresy. Powtórzę, w toku ewolucji doskonalił się interfejs i jego receptory, nie ich pierwotny „użytkownik”, czyli system odczuwania.
Teraz zmieniamy beczkę! Bez przytomności nie ma świadomości, a bez świadomości nie ma czucia bólu lub przyjemności, ani widzenia, ani słyszenia, ani poczucia własnego JA i swojej tożsamości. Zdolność czucia, zaś mamy wspólną z niższymi i najprostszymi organizmami. Dzielimy ją, jak mawiają buddyści, ze wszystkimi cierpiącymi istotami. Różnimy się od tych istot tylko tym co czujemy. Niewątpliwie czujemy więcej niż bakteria, robak, ryba, pies i małpa – wymieniłem w kolejności rosnącej złożoności interfejsów, pośredniczących między kosmosem a szczyptą konformujących białek.
Czym się różni informacja, którą nasz organizm odbiera świadomie, od tej odbieranej nieświadomie? Pomińmy fakt, że ten pierwszy proces jest wolniejszy. Informacja jest ta sama, ale gdy rejestrujemy ją świadomie my ją czujemy. Na różne sposoby, w różnym stopniu, ale zawsze CZUJEMY. Ból i przyjemność są zamienne (to kwestia kalibracji interfejsu), dźwięki można widzieć a kolory słyszeć (synestezje), niewidomi widzą dotykiem, muzyka sprawia przyjemność, hałas ból. Wspólne we wszystkich przypadkach jest czucie. Rejestrując świadomie bodziec zmysłowy czujemy go. Oczywiście, nie w jednakowym stopniu. Selekcja i ustalanie hierarchii ważności bodźców (intensywności ich czucia) to ważna funkcja interfejsu. Jak się w tym sicie zrobi dziura mamy paranoję, gdy się zatka otępienie lub autyzm. Za regulację wielkości oczek tego sita odpowiedzialna jest dopamina.
Świadomość to czucie. Ściślej mówiąc, czucie stanowi istotę, nie przejaw świadomości – oczekuję weryfikacji tej tezy przez nauki przyrodnicze. Dobrze by było, aby przy okazji ustalono wreszcie czym faktycznie jest czucie, zamiast poprzestawać na opisach jego objawów. Pomysł, że czucie to konformacja białek jest hipotezą, też do weryfikacji doświadczalnej.
Po trosze wywarzam tu otwarte drzwi, bo neurolodzy dawno już uprościli sobie pracę nazywając stan przytomności, związany z aktywnością zakrętu obręczy, „świadomością percepcyjną”. Istoty przejawiające ten stan świadomości należy przed operacją chirurgiczną poddać znieczuleniu bo inaczej będzie je bolało… Świadomość percepcyjna (przytomność, uwaga) jest uproszeniem problemu w tym sensie, że pozwala neurologom nie zajmować się zagadką ludzkiej samoświadomości. Bądźmy jednak logiczni i stwórzmy nowy sylogizm: W miarę postępu ewolucji zdolność odczuwania rozszerza się na coraz to nowe kategorie informacji o otoczeniu i stanach wewnętrznych. Przejawiając samoświadomość czujemy siebie, czyli własną tożsamość. Zatem samoświadomość człowieka jest zdolnością odczuwania zasobu informacji opisującej naszą tożsamość.
Ów zasób informacji o tożsamości (nabytych przez wychowanie i socjalizację) doceniając wysiłki socjobiologów nazwałem „mempleksem tożsamości”, zaś zdolność czucia „jaźnią”, aby z kolei docenić wkład buddystów, którzy podczas swych medytacji pierwsi spostrzegli, że tożsamość jest czymś innym niż jaźń. Andrzej Zimniak usłyszał zatem od Lewandowskiego, że ludzka samoświadomość to jaźń odczuwająca mempleks tożsamości. Dennett mówi, że jest to „mózgowa sława” i „polityczny wpływ”, który zyskują chwilowo partie bezrozumnych homunkulusów-robotów, wyróżniając się dzięki temu z rzeszy innych, mniej ważnych homunkulusów krzątających się nieustannie w naszym mózgu. Ich walka o „mózgową sławę i władzę” tworzy joyce’owski strumień świadomości. Proszę ocenić samemu prostotę i elegancję tych teorii.
Jak są przechowywane i modyfikowane informacje budujące naszą tożsamość? Czy zdolność czucia to faktycznie konformacja białek w synapsach starszej części mózgu? Kiedy i jak informacje przetwarzane w młodszych partiach mózgu (ośrodkach korowych) stają się przedmiotem czucia? – To pytania do nauk przyrodniczych proponowane przez nowy paradygmat świadomości. Filozof zrobił swoje, kolej na neurologów i biochemików.
Furtka w zaświaty
Zanim jednak filozof odejdzie, musi jeszcze znaleźć miejsce dla duszy, czyli zaproponować metafizykę adekwatną do nowego paradygmatu. Pozornie duszę tu wykończyłem, sprowadzając ją do biochemicznej konformacji wspomaganej przez mózgowe procesory. Daniel Dennett gotów mi pewnie pogratulować „wąskiego materializmu”, który uważa za szczyt naukowości. Jednak Zasada Zachowania Wolnej Woli nie dopuści aby na wąskim materializmie się to skończyło. Musi być furtka w wyższe rejony bytu, i jest! Przypomnę, że konformacja cząsteczki białka to złożony efekt kwantowy, niezwykle trudno poddający się modelowaniu. Znacznie bardziej złożony od warstw zaporowych i studni potencjału, czyli prostych efektów kwantowych, z których korzystamy budując procesory naszych komputerów. Może dlatego komputery jeszcze nic nie czują?
Zjawiska kwantowe ze swej natury wykraczają poza nasze trzy wymiary i czas. Pole elektrostatyczne elektronu (potencjał culombowski) nie jest kulą trójwymiarową, lecz czterowymiarową – hipersferą, która obracana i rzutowana w nasze 3D przybiera kształt kuli (orbitale s) lub maczugi (orbitale p). Elektronów być może w ogóle nie ma w naszej czasoprzestrzeni, one się tylko po niej turlają, skutkiem czego odbieramy je jako cząstki punktowe i możemy mierzyć ich masę, ładunek, moment magnetyczny, ale nie średnicę. Stawiając na konformację ocalam obszar kwantowych olśnień Penrose’a.
Co się dzieje w wyższych wymiarach kiedy coś czujemy? Co moglibyśmy czuć gdyby nasza zdolność odczuwania opierała się na bardziej złożonych konformacjach niż te, do których zdolne są białka receptorowe odziedziczone po archeobakteriach? Co mogłyby rejestrować interfejsy na miarę tych hipotetycznych superbiałek?
Ktoś chce się zżymać? Ależ to tylko SF…
Konrad T. Lewandowski
„Czas Fantastyki” 4/2007
Omawiana książka:
Daniel C. Dennett „Słodkie sny Filozoficzne przeszkody na drodze do nauki o świadomości”, tłum. Marcin Miłkowski, Prószyński i S-ka, Warszawa 2007